Publicyści, w szczególności tak opiniotwórczy jak Ziemowit Szczerek, mają za zadanie pobudzać do dyskusji, irytować, lecz przede wszystkim zmuszać do myślenia. I to się świetnie Szczerkowi udało. Jego artykuł opublikowany w “Gazecie Wyborczej” (7.12.19) pod tytułem „Macron powiedział głośno to, czego wszyscy się wstydzą: Rosja nie zniknie, musimy się dogadać” pobudza, irytuje i zmusza do odpowiedzi – pisze Agnieszka Bryc, członkini Rady Ośrodka Studiów Wschodnich, ekspertka w zakresie stosunków międzynarodowych z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika.

Link do artykułu Ziemowita Szczerka: https://wyborcza.pl/magazyn/7,124059,25487440,macron-powiedzial-glosno-to-czego-wszyscy-sie-wstydza-rosja.html
Poniżej dr Agnieszka Bryc odnosi się po kolei do najważniejszych stwierdzeń autora.

1. Szczerek: „…wydawać by się mogło, że Sojusz jest silny jak nigdy”

Zdecydowanie nie tylko wydawać by się mogło, lecz jest faktem, że „Sojusz jest silny jak nigdy” /Sojusz Północnoatlantycki, NATO, militarna wspólnota państw Zachodu, której częścią jest Polska – red./.
Nie oznacza to jednak, że nie boryka się z problemami wewnętrznymi, czy z poważnymi wyzwaniami międzynarodowymi.
Sojusz musi sprostać zagrożeniom nowego typu, zupełnie odmiennym od epoki zimnej wojny, w której konfrontacja była prostsza, bo dwublokowa i gdzie wiadomo było, kto jest „good”, a kto „bad guy” /kto jest pozytywnym bohaterem, a kto złoczyńcą – red./.
Obecnie NATO musi dostosować się do nowego układu sił, globalnej roli Chin oraz zagrożeń technologicznych XXI wieku: cyber- i sztucznej inteligencji. Silną stroną Sojuszu zawsze była zdolność do zmiany i adaptacji. NATO przetrwało niejedną transformację i jeszcze więcej kryzysów. Zdołało na nowo się określić po upadku w 1991 r. swojego głównego adwersarza, ZSRR. Jest też w niezłej kondycji i nikt, nawet Turcja, nie planuje opuszczenia NATO. Problem polega jednak na tym, że Sojusz Północnoatlantycki nie jest prostym aliansem militarnym, lecz także organizacją polityczną. I o ile w wymiarze wojskowym ma się doskonale, to inaczej sytuacja wygląda w sferze politycznej.
Innymi słowy, z zagrożeniem militarnym NATO sobie poradzi, ma jednak kłopot z wyzwaniami politycznymi zwłaszcza wewnątrz struktur sojuszniczych.
Zasadniczo spójność wewnętrzną NATO narażają prezydenci Donald Trump (USA), Emmanuel Macron (Francja) i Recep Erdogan (Turcja). Każdy z nich na własne potrzeby próbuje rozgrywać NATO.
Trump chce, aby kraje europejskie ponosiły większą odpowiedzialność finansową za działalność Sojuszu. Stąd też nie omieszkał zagrozić hipotetycznym wyjściem USA z NATO. Spróbował też wiązać zakres obrony z dopełnianiem warunku osiągnięcia przez resztę sojuszników poziomu 2 proc. PKB wydatków na obronność.
Z kolei Macron wzywa do emancypacji Europy w sferze bezpieczeństwa – choć w rzeczywistości chce raczej wypromować siebie na lidera „europejskiej architektury bezpieczeństwa”.
Trzeci z nich, Erdogan, starał się podczas ostatniego szczytu w Londynie w grudniu 2019 r. przymusić NATO – kosztem bezpieczeństwa flanki wschodniej Sojuszu, której częścią jest Polska – do akceptacji agresji wobec Kurdów w północnej Syrii.
Niepokoić więc może to, że NATO jest podatne na rozbijanie spójności wewnętrznej.
W tym celu wystarczy bowiem:
– wesprzeć Turków w pacyfikacji Kurdów w północnej Syrii i sprzedać Erdoganowi systemy antyrakietowe S-400;
– nagłaśniać groźby Trumpa wyjścia z NATO i przedstawiać je jako dowód na zbliżający się upadek Sojuszu;
– a prezydenta Macrona przekonać, że „ratunkiem geopolitycznym Europy jest Rosja”.
Jest to tym bardziej niepokojące, że źródłami kryzysu są przywódcy największej (USA) i drugiej w kolejności (Turcja) armii sojuszniczej.
Pociesza zaś to, że:
– cała trójka jest problemem przejściowym;
– administracja natowska zaadaptowała się do trudnego „przywództwa politycznego” swoich liderów.

2. Szczerek: „Macron krzyknął to, co wszyscy widzą, ale boją się wyszeptać: ‘Król jest nagi’”.

Zatem wciąż nie ma powodu do rozpaczy. Jednak sytuacja może się zmienić, gdy Macron, Szczerek i reszta Europejczyków uwierzą w „śmierć mózgu” Sojuszu i zaczną myśleć w kategoriach „co po NATO?”.
To będzie ten moment, kiedy pozostanie wyłącznie pogratulować sprawności rosyjskim propagandystom internetowym, którzy skutecznie wykreowali wizerunek słabego Zachodu oraz jego nieuniknionego upadku.
Będzie to bowiem znaczyć, że „kłamstwo powtarzane sto razy stało się prawdą”, a doprowadziła do tego rosyjska konsekwencja w:
– powielaniu treści antyeuropejskich i antyliberalnych;
– podsycaniu frustracji społeczeństw zachodnich;
– finansowaniu prorosyjskich środowisk populistycznej prawicy.
Jeśli tak się stanie, to Zachód nie tylko da sobie wmówić swój upadek, lecz sam go uprzejmie przeprowadzi.
Głosząc hasło „śmierci mózgu” NATO prezydent Macron zastosował metodę  kija i marchewki. Kijem była brutalna retorycznie diagnoza kryzysu NATO, marchewką zaś recepta rozwiązania problemu, czyli dialog z Rosją.
Nawet jeśli przyznać, że Europa faktycznie musi zastanowić się nad autonomią własnego bezpieczeństwa, to zbliżenie z Rosją jest rozwiązaniem nieakceptowanym przez państwa flanki wschodniej, doświadczonych „trudnymi relacjami z Rosją”.
Abstrahując od sprzeciwu wschodniej części kontynentu, otwarcie na Rosję bez wyznaczenia warunków normalizacji należy jednoznacznie odczytać jako:
– gotowość Paryża do legitymizowania aneksji Krymu przez Rosję (2014) i separatyzmów w ukraińskim Doniecku i Ługańsku;
– przyzwolenie na bezkarną kontynuację mieszania się przez Rosjan w wybory państw europejskich i USA.
W stosunku do tego ostatniego, sceptycy zastrzegliby, że rosyjski dyktator Władimir Putin nie robił nic, czego nie robił już w 2008 r. kandydat na prezydenta USA Barak Obama (Obama na masową skalę wykorzystał media społecznościowe w kampanii wyborczej).
Niemniej Rosja wpływała na wynik wyborczy państwa trzeciego. To po pierwsze.
Po drugie zaś, mając świadomość, że Rosjanie wspierają ugrupowania skrajnie prawicowe, populistyczne i antyeuropejskie, proponowanie bezwarunkowego dialogu z Rosją jest kapitulacją przed Kremlem skutecznie rozbijającym spójność tak Unii Europejskiej, jak NATO i całej wspólnoty Zachodu.
Po trzecie i ostatnie, byłby to dowód na to, że można w istocie bezkarnie (lub kosztem uporczywych, ale nie drastycznych sankcji) stosować przemoc w stosunku do sąsiadów, a potem wystarczy przeczekać, bo zawsze znajdzie się państwo zainteresowane współpracą z Rosją…

3. Szczerek: „A z drugiej strony – czy faktycznie można do końca świata unikać tematu ‘co z tą Rosją’ i ‘co po sankcjach’?”

Unikać tematu „co z tą Rosją” i „co po sankcjach” nie można i nikt takiego zamiaru nie ma.
Jednak rozmawiać można dopiero wtedy, gdy Rosja:
– spełni warunki zniesienia sankcji, czyli zwróci Ukrainie Krym, to raz;
– wycofa się ze wspierania separatystów w Donbasie i Ługańsku, to dwa;
– przestanie mieszać się w proces wyborczy w państwach Zachodu, to trzy.
Tylko tyle.
I tyle, że jest to nierealne.
Rosjanie nie zamierzają oddać Krymu. Oficjalnie nie przyznają się do bycia stroną w wojnie we wschodniej Ukrainie. Nie zrezygnują też z wykorzystywania mediów społecznościowych, propagandy i trollingu, skoro pozwala im to skutecznie kontrolować nastroje i poglądy zachodnich społeczeństw.
Putin chce te społeczeństwa zmusić do kalkulacji:
– czy mieć kłopotliwą Rosję przeciwko sobie;
– czy pomimo sprawianych przez nią kłopotów, jednak mieć ją po swojej stronie?
Argumentów „za” tym drugim wyjściem byłby kilka. Począwszy od Szczerkowego „czy do końca świata można unikać tematu co z tą Rosją”?
Ten ostatni argument zresztą nie jest nowy, gdyż wielkie firmy europejskie przynajmniej od pięciu lat lobbują u swoich rządów na rzecz powrotu do formuły „business as usual”.
Następny argument brzmi tak: „lepiej trzymać Rosję blisko, by skutecznie zakotwiczyć ją w świecie demokracji i nie pozwolić jej ostatecznie się oderwać od Zachodu”.
Argument ten był aktualny w przeszłości, gdy Rosja postrzegała siebie jako część świata zachodniego. Dlatego też nie wyrzucono jej z Rady Europy, gdy prowadziła wojnę w Czeczenii, łamała prawa człowieka i zabijała opozycyjnych dziennikarzy, jak Anna Politkowska.
Nagrodzono ją także za zgodę na rozszerzenie NATO (1999) przyjmując do G-7 (1998) /G-7 to grupa najważniejszych gospodarczo państw świata – red./.
Kremlowi nie odpowiadał jednak status „junior partnera” i domagał się uznania „należnej Rosji prestiżowej pozycji międzynarodowej”. Putin doszedł w końcu do wniosku, że skuteczną metodą realizacji swoich interesów jest rzucenie wyzwania Zachodowi, a nie współpraca z nim.
Przełomem był rok 2014, ponieważ to wówczas Rosja ostatecznie „wypisała się” z Zachodu, zanegowała jego zasady i stała się siłą rewizjonistyczną. Rzecz jasna, sygnały zrywania z Zachodem pojawiały się znacznie wcześniej, chociażby w słynnej monachijskiej mowie Putina z 2007 r., czy rok później podczas wojny z Gruzją. Ale rok 2014 oznaczał jawne, oczywiste zerwanie.
Tak więc, o ile argument „przywracania Rosji Zachodowi” był aktualny w przeszłości, to obecnie nie ma zastosowania.
Putinowska Rosja zdystansowała się wobec Zachodu, nie podziela zachodnich wartości, a nawet proponuje alternatywny porządek. Porządek konserwatywny, oparty o „tradycyjne wartości rosyjskie”, a w wymiarze politycznym o demokrację „suwerenną”.
Innymi słowy, Rosja zdefiniowała się jako potęga pomiędzy Zachodem a Chinami, licząc na to, że w swoim czasie odegra rolę języczka u wagi w rywalizacji G-2 /grupa dwóch najbardziej wpływowych państwa świata, czyli USA i Chińskiej Republiki Ludowej – red./.

4. Szczerek: „I wszyscy odsuwają od siebie prawdę, że gdyby zielone ludziki w mundurach bez oznaczeń pojawiły się w korytarzu suwalskim, to mogłoby skończyć się tak, jak mówi w „Polityce” Fukuyama: Putin wszystkiego by się wyparł, a Trump powołałby komisję do ustalenia, kto to tak naprawdę jest te zielone ludziki, czego chcą i czy na pewno mają jakiś związek z Rosją. I tak by ustalała ta komisja bez końca.”

Zielone ludziki stanowią realne zagrożenie w przestrzeni poradzieckiej, gdzie nie funkcjonują gwarancje natowskie.
Scenariusza donbaskiego obawiają się niebezzasadnie Białorusini popychani przez Rosję do pogłębiania integracji w ramach Państwa Związkowego (Rosji i Białorusi). Nie bez powodu prezydent Łukaszenko po 2014 roku pozwala na białorutenizację, czyli wzmacnianie tożsamości białoruskiej. W istocie jednak skala uzależnienia od Rosji, przynależność do rosyjskiej przestrzeni bezpieczeństwa oraz wsparcie finansowe Rosji każą przyznać, że możliwości „motywowania” Mińska jest znacznie więcej. Począwszy od „krótkiej smyczy energetycznej”, przez dotacje finansowe, aż do utrudniania Łukaszence zwycięstwa w zbliżających się wyborach prezydenckich.
Zielone ludziki mogłyby (technicznie to możliwe) pojawić się w również państwach bałtyckich, przesmyku suwalskim w Polsce czy na Alasce. Pytanie tylko, po co? Kreml dokładnie wie, gdzie „nielzja” /”nie wolno” – red./, gdyż ryzyko byłoby większe aniżeli sankcje po aneksji Krymu.
Ma jednak rację Szczerek wątpiąc w automatyzm artykułu 5 Traktatu Waszyngtońskiego, albowiem scenariusze natowskie zakładają zwłokę, zanim ruszyłby mechanizm pomocy sojuszniczej.
Niemniej warto pamiętać, że także Rosjanie potrafią kalkulować i szacować ryzyko. Tym bardziej potrafią optymalizować swoją taktykę. Wiedzą, gdzie mogą sobie pozwolić na zielonych ludzików, gdzie zadziała smycz energetyczna, a gdzie muszą działać bardziej bezpiecznie i nie narażać się na retorsje. Znają swoje ograniczenia. Wolą wykorzystywać słabości swoich rywali i nadarzające się okazje. W przypadku Zachodu korzystają więc:
– z wolności mediów, by szerzyć propagandę i dezinformację;
– z demokratyczności internetu, by przeprowadzać skuteczny trolling i wpływać na wynik wyborów w państwach Zachodu, na referendum brexitowe w Wielkiej Brytanii;
– z problemów migracyjnych, by podsycać populizm i podziały w państwach Zachodu.
Krótko mówiąc, Rosja pozwala sobie na działania, które są tanie, skuteczne i nie narażają jej na retorsje międzynarodowe, zaś na agresję pozwala sobie w warunkach szarej strefy bezpieczeństwa.

Bryc: rozmawiać z Rosją? To zależy

Ziemowit Szczerek sugeruje, że „Rosja nie zniknie, musimy się dogadać”.
Jeśli miałabym prowokować, to zapytałabym „a dlaczego miałaby nie zniknąć”? Przecież rozpadł się ZSRR, a współczesnej Rosji nie raz przepowiadano dezintegrację. Hipotetycznie scenariusz ten pozostaje więc w mocy. W rzeczywistości jednak trzeba przyznać, że Putin skutecznie scentralizował państwo, spacyfikował separatystyczną Czeczenię i opcja „zniknięcia Rosji” jest obecnie raczej mało prawdopodobna.
Tak więc, skoro Rosja nie zniknie, to czy należy się z nią dogadywać?
Każdy dyplomata i badacz stosunków międzynarodowych z automatu odpowie: „tak”, bo rozmawiać należy ze wszystkimi. Skoro Amerykanie rozmawiali z talibami w Afganistanie, Izrael rokuje porozumienie z terrorystycznym Hamasem, to dlaczego nie rozmawiać z Rosją? I tak też myśli prezydent Macron.
Każdy profesjonalista dodałby także, że dialogu nie prowadzi się dla samego dialogowania. Stanowi on instrument polityczny. Służy realizacji określonego celu i zawsze powinien się pojawiać w zamian za coś. W takiej sytuacji nie jest problemem sama propozycja Macrona zbliżenia z Rosją, lecz nieobwarowanie jej żadnymi warunkami wstępnymi.
Oprócz prezydenta Francji orędowników normalizacji z Rosją znajdzie się więcej. Wśród nich – Donald Trump, dla którego Rosja jest nie tylko potencjalnym parterem handlowym, lecz przede wszystkim państwem, które może okazać się pomocne w powstrzymywaniu rosnącej potęgi Chin.
Nie przez przypadek Amerykanie jak mantrę powtarzają „wyzwaniem nr 1 polityki amerykańskiej są dziś Chiny”. Resztę należy sobie wyczytać między wierszami.
Co więc leży między wierszami?
Po pierwsze, „transakcyjność” prezydenta Trumpa, jego kupieckie podejście, nie stanowi żadnej tajemnicy.
Nie są tajemnicą także warunki, które stawia Putin: wycofania instalacji militarnych i wojsk amerykańskich z flanki wschodniej. Czyli przekształcenie jej w szarą strefę bezpieczeństwa.
Niepokoić powinno również, że Rosja może oferować USA pomoc także w innych palących kwestiach międzynarodowych, chociażby w sprawie Iranu, mediując z Teheranem deeskalację w regionie.
Wszystko jest więc kwestią oferty i oszacowania wagi partnerstwa z Polską.
Po drugie, skoro już skłóciliśmy się z sąsiadami i Brukselą, a „Rosja nie zniknie”, to nie mamy alternatywy dla polityki proamerykańskiej, jeśli chcemy wciąż być częścią Zachodu (zakładam, że chcemy!).
Po trzecie, jak mielibyśmy się włączyć w „pełzające odprężenie” Macrona, skoro Rosja od lat pełni w polskiej polityce „zagrożenia konsolidującego społeczeństwo”? Jak nie narazić się na przegraną w wyborach i oskarżenie o „zdradę dyplomatyczną” antyrosyjsko nastawionej polskiej opinii publicznej?
Po czwarte, jedynym państwem, które jest w stanie powstrzymać lub zahamować powrót putinowskiej Rosji do mainstreamu europejskiego, są Niemcy. Problem jednak w tym, że elektorat polskiej partii rządzącej jest antyniemiecki, a postawę tę wzmacniano przyzwalając na działalność ugrupowań ksenofobicznych, których ideą jest nie pragmatyczna współpraca z Berlinem, lecz motto „jedna kula, jeden Niemiec”.
I ostatnie pytanie: jak dialogować z Rosją, skoro nie jest ona zainteresowana?
Minister spraw zagranicznych Witold Waszczykowski w sierpniu 2017 r. udzielił długiego wywiadu dla najbardziej opiniotwórczego rosyjskiego dziennika „Kommiersant”. Zapowiadał w nim gotowość do współpracy z Rosją i jednocześnie żalił się, że nie jest ona odwzajemniana przez stronę rosyjską.
W podobnym tonie wypowiadał się dwukrotnie minister Jacek Czaputowicz deklarując zainteresowanie dialogiem z Rosją najpierw w wywiadzie dla „Kommiersanta” w październiku 2018 r., a następnie w rozmowie z rosyjską agencją TASS w czerwcu 2019 r.
Z perspektywy Moskwy nie ma jednak po co wchodzić w pogłębiony kontakt z państwem, które w jej ocenie:
– jest klientem USA;
– osłabiło swoje możliwości koalicyjne na forum europejskim;
– podlega władzom sceptycznym wobec Brukseli i jednostronnie stawiającym na jedną amerykańską kartę;
– w razie potrzeby stanowi łatwy obiekt manipulacji.
Co więcej, państwo to ma trudne relacje z Izraelem, który posiada wyjątkowo przydatne kontakty z prezydentem Trumpem i całkiem niezłe z Moskwą.  Innymi słowy, obecnie dyplomacja polska musi pilnie:
– odbudowywać dobre kontakty w Unii Europejskiej;
– współpracować z Niemcami;
– zdywersyfikować politykę zagraniczną doprowadzając do sytuacji, w której odprężenie między Rosją a Zachodem nie stanowiłoby zagrożenia dla bezpieczeństwa państwa.

Agnieszka Bryc