Wczoraj, w 35 rocznicę śmierci księdza Jerzego Popiełuszki, Dziennik.pl opublikował rozmowę z historykiem Wojciechem Polakiem. Wbrew oczywistym dowodom, profesor Polak wybiela morderców księdza. Twierdzi, jakoby zabili go… niechcący! Tymczasem mord na Popiełuszce był przemyślaną prowokacją ze strony esbeków współpracujących ze służbami specjalnymi Kremla. Profesor myli się również, gdy twierdzi, że zabójcy musieli poinformować generałów Jaruzelskiego i Kiszczaka, ówczesnych władców PRL, o planach porwania księdza. Wręcz przeciwnie: Jaruzelski i Kiszczak mieli zostać zaskoczeni porwaniem i śmiercią księdza. Celem sprawców było wywołanie zamieszek i obalenie generałów. Po co? Aby na PRL-owskim tronie posadzić bardziej promoskiewskiego władcę – agenta kremlowskich służb Mirosława Milewskiego. Mordercy powiązani byli również z esbeckimi protektorami Antoniego Macierewicza. Dlatego książka “Macierewicz. Jak to się stało” zawiera udokumentowane fakty w sprawie śmierci księdza i koneksji jego oprawców. Publikujemy obszerny fragment książki.

Głośne morderstwo, tylko niezbyt znane

O zamordowaniu księdza Jerzego Popiełuszki słyszała cała Polska. Słyszała i ciągle słyszy. Zbrodnia ta żyje w zbiorowej pamięci, regularnie przypominają o niej media i kaznodzieje. Prawicowi dziennikarze i blogerzy mnożą na jej temat teorie. Jednak istnieją fakty zapisane w aktach śledztwa, potwierdzone zeznaniami świadków i badaniami ekspertów, które wciąż nie dotarły do opinii publicznej. Jeśli zaś kiedykolwiek dotarły, to prędko zostały zapomniane. Dlatego przypomnijmy sobie podstawowe ustalenia w tej sprawie. Podstawowe, choć nie zawsze powszechnie znane.
W latach 80. ksiądz Popiełuszko związany jest ze środowiskami robotniczymi. Powszechnie uważany jest za głównego duszpasterza podziemnej „Solidarności”. Od 1981 r. organizuje i celebruje „msze za Ojczyznę”. Podczas nich wygłasza kazania, które ściągają na niego ataki ze strony PRL-owskich władz i mediów. W 1983 r. organizuje pierwszą „pielgrzymkę ludzi pracy” do częstochowskiego sanktuarium na Jasnej Górze[1]. Jego działalność budzi rosnący niepokój komunistów – włącznie z generałami Jaruzelskim i Kiszczakiem, którzy w PRL sprawują władzę najwyższą. Podobnie jak cały Kościół katolicki i inne Kościoły, Jerzy Popiełuszko znajduje się pod „opieką” Departamentu IV i jego szefa Zenona Płatka. Towarzysz Płatek zajmuje się księżmi od lat 60. Najpierw robił to w Rzeszowie, od 1974 r. służy w Warszawie. Morderca Popiełuszki i podwładny Płatka, esbek Grzegorz Piotrowski podaje, że Zenon Płatek w Rzeszowie ściśle współpracował z KGB[2].
Już w 1973 r. – a więc przed przyjazdem do Warszawy – Płatek zaczął odgrywać rolę ogólnopolską. Został główną osobą w nowopowstałej Samodzielnej Grupie „D” Departamentu IV, której zadaniem było dezintegrowanie i kompromitowanie Kościoła katolickiego. Członkowie tej grupy stosowali przemoc, często w sposób przewrotny. Mieli zaczynać od podpalania zabudowań rolniczych, zatruwania wiejskich studni i gwałcenia kobiet podczas pielgrzymek – w których uczestniczyli jako rzekomi katolicy. Piotrowski sam przyznaje, że brał w tym wszystkim udział[3]. W 1977 r. kierownictwo Departamentu IV przekształciło Grupę „D” w Wydział VI. Wtedy przeszła ona do bardziej zaawansowanych i perfidnych działań. Najsłynniejszym z nich jest mord na Popiełuszce. Odnotujmy, że decyzję o założeniu Grupy „D” podjął minister Stanisław Kowalczyk, który w sprawach zasadniczych ulegał swemu zastępcy. Był nim Mirosław Milewski.
„Dezintegracyjne” działania towarzysza Płatka wiodą go na coraz wyższe szczeble w esbeckiej hierarchii. Pod rządami Kowalczyka i Milewskiego towarzysz Płatek zostaje naczelnikiem Wydziału I, potem wicedyrektorem Departamentu IV. W listopadzie 1981 r. nowy minister, Czesław Kiszczak, czyni go dyrektorem tego departamentu. Odtąd to Płatek odpowiada za walkę z Kościołami i związkami wyznaniowymi w całej Polsce. W dniu 9 lub 10 października 1984 r. Zenon Płatek dostaje dobrą wiadomość. Naciski komunistów na polski Kościół katolicki poskutkowały, ksiądz Popiełuszko „w najbliższych dniach będzie skierowany na studia zagraniczne”[4]. Pamiętajmy, że nie były to czasy internetu, roamingu i otwartych granic. Popiełuszko za granicą przestałby być słyszany w Polsce. Zatem Jaruzelski i Kiszczak mogą odetchnąć z ulgą – o ile Płatek przekazuje im wówczas tę informację. On sam i jego departament żadnej ulgi zdają się nie przeżywać. Wręcz przeciwnie. Zastępca Płatka, Adam Pietruszka[5], zaczyna obsesyjnie naciskać na swoich ludzi, żeby Popiełuszkę „uciszyli”. Mówi, że duchowny mógłby np. wypaść z pociągu lub dostać zawału. Ewidentnie chce śmierci Jerzego Popiełuszki. Jest to niezrozumiałe, skoro biskupi wysyłają niewygodnego księdza za granicę.
Pietruszka powierza zadanie „uciszenia” Popiełuszki swojemu podwładnemu Grzegorzowi Piotrowskiemu (naczelnikowi Wydziału VI, dawnej Grupy „D”). Piotrowski zdaje się mieć doświadczenie w „uciszaniu”. W 1983 r. zaplanował porwanie i zamordowanie młodego katolickiego opozycjonisty, Janusza Krupskiego (przypadkowa zbieżność nazwisk z ubekiem Mikołajem Krupskim[6]). Działacza wywieziono do Truskawia w Puszczy Kampinoskiej, gdzie oblano go żrącym płynem. Wbrew wskazówkom Piotrowskiego, esbecy nie rozebrali ofiary do naga i nie wrzucili do stawu. Tylko dzięki temu Janusz Krupski przeżył[7]. Zginął 27 lat później w katastrofie smoleńskiej.
Autorka książki Uprowadzenie i morderstwo Ks. Jerzego Popiełuszki profesor Krystyna Daszkiewicz , jak również adwokat Krzysztof Piesiewicz podają, że na początku 1984 r. Piotrowski został oddelegowany do Torunia[8]. Przebywał tam przez kilka miesięcy. W tym samym czasie miały miejsce tzw. „toruńskie porwania”. W Toruniu i okolicach porwano kilku działaczy solidarnościowej opozycji – Piotra Hryniewicza, Gerarda Zakrzewskiego oraz Zofię i Antoniego Mężydło (późniejszego posła PiS i PO). Więziono ich w ośrodku sportu w Okoninie na Kujawach (przy czym Mężydłę torturowano). Gdy uznawano, że ofiara jest wystarczająco zastraszona, wypuszczano ją na wolność. Uprowadzenia odbywały się zgodnie ze schematem, który Piotrowski zaplanował dla Popiełuszki na kilka dni przed morderstwem. Pomijając oczywiście ostatni element: księdza nie planowano wypuścić na wolność, tylko wysłać na tamten świat. Toruńskich porwań dokonywała tak zwana „Organizacja Anty-Solidarność” lub „Organizacja AntySolidarnościowa”. Założona przez SB i składająca się z jej funkcjonariuszy „organizacja” ta udawała niezależną od władz komunistycznych. Jej przywódcą był esbek Henryk Misz[9].
Wiele wskazuje na to, że „organizacja” powstała przy udziale Biura Studiów SB towarzyszy Adama Malika i Stefana Mikołajskiego /esbeccy protektorzy Antoniego Macierewicza – red. Arbinfo/. Jak wiemy, Biuro Studiów SB specjalizowało się w mistyfikacjach skierowanych przeciwko „Solidarności”. Zaś w 1989 r., gdy Biuro Studiów przekształcono w Departament Studiów i Analiz MSW, przyłączono do niego „antykościelny” Departament IV (oficjalnie go zlikwidowano, jednak w praktyce przesunięto jego funkcjonariuszy do nowopowstałego departamentu). Czyżby obie jednostki ściśle współpracowały już wcześniej?
Jak wiemy, Departamentem Studiów i Analiz współrządził lub po prostu rządził Adam Malik. Za sprawą fuzji z Departamentem IV, nadzorowany przez Malika pion Studiów i Analiz przygarnął czterech byłych członków „Organizacji AntySolidarność”, włącznie z jej przywódcą. W dniu 1 listopada 1989 r. major Henryk Misz objął odpowiedzialne stanowisko naczelnika Wydziału Studiów i Analiz w toruńskim Wojewódzkim Urzędzie Spraw Wewnętrznych (WUSW)[10]. Tego samego dnia funkcjonariuszami tego samego wydziału w Toruniu zostali trzej inni członkowie „organizacji”: Bogdan Bogalecki[11], Stefan Pokwicki[12] i Marek Kuczkowski[13]. Kuczkowskiego mianowano przy tym zastępcą majora Misza.
Odnotujmy również, że członkiem „organizacji” byli również esbecy Janusz Hejnowicz[14], Grzegorz Lewandowski[15], Jerzy Jedkie[16], Bogdan Wandachowicz[17] – weterani toruńskiego Wydziału III-A. Wydział ten podlegał Departamentowi III A, zatem Władysławowi Ciastoniowi, częściowo też Stefanowi Mikołajskiemu. Znanych jest 19 członków „organizacji”. Jak widać, ośmiu z nich w jakimś okresie swej kariery miało istotną służbową relację z Malikiem lub bardziej pośrednią z Mikołajskim.
Spróbujmy zestawić fakty:
– niemal co drugi członek grupy, która na krótko przed uprowadzeniem Popiełuszki porywała działaczy „Solidarności”, powiązany jest z opiekunami Macierewicza;
– czterej członkowie tej grupy służyli w pionie służbowym jednego z opiekunów Macierewicza;
– inni czterej członkowie tej grupy (z jej liderem włącznie) trafili później do pionu służbowego kierowanego przez drugiego z opiekunów Macierewicza;
– grupa prowadziła działalność zbliżoną do działalności opiekunów Macierewicza: próbowała zdezintegrować „Solidarność” za pomocą fałszywej organizacji, specjalnie utworzonej w tym celu;
– porwania działaczy lokalnej „Solidarności” przeprowadzone zostały według schematu podobnego do tego, który Piotrowski zamierzał zastosować wobec Popiełuszki;
– Piotrowski przebywał w Toruniu i okolicy, gdy odbywały się tam porwania;
– Piotrowski już wtedy miał doświadczenie w organizowaniu porwań.
Jak widać, wiele wskazuje na to, że „organizacja” współdziałała z opiekunami Macierewicza. Zaś jeszcze więcej wskazuje na to, że współpracowała z mordercą Popiełuszki, Grzegorzem Piotrowskim.

Morderstwo z przeszkodami

13 października Grzegorz Piotrowski podejmuje pierwszą próbę zabicia Popiełuszki. Towarzyszą mu w tym esbecy Leszek Pękala i Waldemar Chmielewski, również weteran Grupy „D”. Piotrowski zamierza upozorować wypadek samochodowy. Najwyraźniej tego dnia zrezygnowano z opcji „porwać i zabić” na rzecz opcji „zabić”. Piotrowski opowie później, że zamierzał wywlec rannego księdza z samochodu, aby się nim zaopiekować (!). Jednak esbecy w kanistrach mają paliwo, którym zamierzają podpalić rozbity samochód i ranne ofiary. Cała trójka zaczaja się na Mazurach, przy szosie między Ostródą i Olsztynkiem. Sprawcy wiedzą, że Popiełuszko jest w podróży i liczą na to, że będzie tamtędy przejeżdżał. Ich kalkulacja okazuje się poprawna. Ksiądz nadjeżdża samochodem prowadzonym przez Waldemara Chrostowskiego. Silny, wysportowany Chrostowski pełni przy Popiełuszce rolę nie tylko kierowcy, także ochroniarza. Gdy samochód się zbliża, Piotrowski robi zamach, aby rzucić kamieniem w szybę przednią. Chrostowski to zauważa i skręca wprost na esbeka. Ten w przerażeniu chybia. Kierowca sprawnie wraca na środek szosy, zostawiając nietkniętego Piotrowskiego. Esbecy żałują, że kamień nie trafił. Niepocieszony jest również Adam Pietruszka w Warszawie. „Szkoda, bo mógł być piękny wypadek drogowy” – mówi po wysłuchaniu sprawozdania Piotrowskiego[18].
Do drugiej próby Piotrowski przygotowuje się lepiej. Postanawia porwać księdza na znanym sobie terenie, pod Toruniem (wie, że za kilka dni ksiądz będzie tamtędy wracał z Bydgoszczy do Warszawy). Esbek nie chce ograniczyć się do samego morderstwa. Jego dwaj współpracownicy znajdują bunkier w Puszczy Kampinoskiej, pod Kazuniem. Sprawcy zamierzają przewieźć tam duchownego, żeby go torturować, a następnie zostawić na śmierć w ciasnej, zatarasowanej kamieniami niszy o głębokości 60 cm. Gdy Popiełuszko już umrze, funkcjonariusze planują wrzucić zwłoki do Wisły z mostu w Modlinie. W ramach tortur rozważane jest zakopanie w ziemi po szyję – stara tatarska praktyka przejęta przez Rosjan i sowieckie służby. Po co znęcać się nad księdzem? Porywacze chcą w ten sposób uzyskać informacje o pieniądzach „Solidarności”, do których Popiełuszko mógł mieć dostęp. Piotrowski ma nadzieję, że ksiądz ukradł i ukrył część podziemnych funduszy. Esbek mógłby to wykorzystać, żeby go pośmiertnie skompromitować. Ale raczej pragnie uszczknąć coś dla siebie – uważa profesor Krystyna Daszkiewicz, która przenalizowała wszystkie motywacje Grzegorza Piotrowskiego. Upatrzony przez esbeków bunkier znajduje się na terenie wojskowym należącym do II Warszawskiej Brygady Saperów. Eksperci twierdzą, że Piotrowski wybrał to miejsce jako odludne. Wojskowe tablice głoszące „Zakaz wstępu” odstraszają wszechobecnych grzybiarzy. Wojskowe tereny i umocnienia nawet w bałaganiarskich czasach PRL bywają patrolowane. Na poligonach ćwiczą żołnierze. Dla celów Piotrowskiego byłoby niewskazane, gdyby pluton młodych saperów odkopał jeszcze żywego księdza (nie mówiąc już o przyłapaniu esbeków w trakcie tortur). Może więc Piotrowski znał kogoś w wojsku, kto go zapewnił, że bunkier będzie pozostawiony w spokoju? Sprawdziłem, kto w tym okresie dowodził II Warszawską Brygadą Saperów. Okazuje się, że w latach 1983–84 dowódców z jakichś przyczyn ciągle zmieniano. W końcu zwierzchnictwo nad brygadą objął Henryk Tacik. Dwa lata później, w 1986 r., Tacik został wysłany do Akademii Sztabu Generalnego w Moskwie. Zaś w wolnej Polsce generał Henryk Tacik zyskał nieco rozgłosu w związku z… Antonim Macierewiczem. W swoim słynnym raporcie o WSI z 2007 r. Macierewicz wymienia generała Henryka Tacika jako członka „nielegalnego lobby na rzecz firmy SILTEC”. Raport opisuje tę firmę jako gniazdo korupcji i narzędzie związanych z Kremlem byłych komunistycznych służb wojskowych, które podminowały bezpieczeństwo wolnej Polski[19]. Oczywiście Macierewicz nie jest wiarygodnym oskarżycielem. Warto też dodać, że po upadku komunizmu generał Tacik studiował w Waszyngtonie i służył w strukturach NATO. Jednak dla pełnego obrazu odnotujmy jeszcze pewien szczegół. Otóż w 2016 r. Antoni Macierewicz, jak się zdaje, zapomniał o swych oskarżeniach. Powierzył bowiem firmie… SILTEC lukratywne zlecenie najwyższej wagi. Miała ona zapewnić bezpieczeństwo informatyczne obradom szczytu NATO w Warszawie[20].
Wróćmy do 1984 r. W dniu 19 października Popiełuszko wyjeżdża z Warszawy, by odwiedzić jedną z bydgoskich parafii. Tego samego dnia wraca do stolicy razem z Chrostowskim. Księdza i jego kierowcę pod Toruniem zatrzymują Piotrowski, Pękala i Chmielewski. Gestem przywołują przejeżdżającego Chrostowskiego na pobocze. Kierowca zatrzymuje się na to wezwanie. Nic dziwnego: esbek Chmielewski, który do niego macha, ma na sobie mundur Milicji Obywatelskiej. Takie przebranie ułatwia zatrzymanie samochodu i ukrywa przynależność sprawców do SB (esbecy chodzą ubrani po cywilnemu). Piotrowski posiada też legitymację MO. Ale milicyjny kamuflaż ma również liczne wady. MO tak samo jak SB podlega MSW i generałowi Kiszczakowi. Gdyby rozeszła się wieść, że milicjanci porwali księdza, opinia publiczna obciążyłaby za to odpowiedzialnością Kiszczaka i Jaruzelskiego. Jednak Piotrowski zdaje się tym nie przejmować. Zaś jego kompan Chmielewski na miejscu porwania zostawia milicyjnego blaszanego orzełka (miniaturę godła PRL, którą na swoich czapkach noszą funkcjonariusze MO). Później zezna, że stało się to przypadkiem, ale będzie przy tym kręcić i konfabulować. Oto jedna z jego wersji: godło kiepsko trzymało się czapki, Chmielewski zauważył to podczas zakładania munduru, próbował mocniej przytwierdzić orzełka do otoku czapki, jednak bez skutku, choć pomagał mu Pękala (wersja mało wiarygodna, gdyż esbek przebiera się w pędzącym samochodzie prowadzonym przez Pękalę, który raczej musi trzymać ręce na kierownicy). W innym fragmencie swoich zeznań Chmielewski oznajmi, że oderwał godło od milicyjnej czapki, bo „nie potrafił znaleźć zajęcia dla rąk”, a potem nie umiał przyczepić orzełka z powrotem. Ekspertyza wykaże jednak, że godło nie zostało oderwane od czapki, ani od niej nie odpadło[21]. Znaczy to, że zabrano je umyślnie na miejsce zbrodni, aby je tam podrzucić. Gdy Chmielewski „gubi” orzełka, Piotrowski wzywa Chrostowskiego do poddania się kontroli trzeźwości. Zaprasza go do „milicyjnego” samochodu. Kierowca księdza posłusznie wysiada i przechodzi do drugiego wozu, gdzie siada na przednim siedzeniu. Esbecy zakładają mu kajdanki, następnie go kneblują. Wtedy Piotrowski wywołuje księdza z jego auta na zewnątrz, bije go pałką, obala na ziemię, wiąże mu ręce i wpycha knebel do gardła. Razem ze swymi wspólnikami umieszcza Popiełuszkę w bagażniku esbeckiego wozu. Następnie sprawcy ze swymi ofiarami ruszają w stronę Torunia. Podczas jazdy Piotrowski mówi Chrostowskiemu, że to jego „ostatnia droga”. Waldemar Chrostowski krótko potem rzuca się na drzwi samochodu i wypada na zewnątrz, na szosę. Treningi sportowe i wojskowe, które przeszedł (był m.in. spadochroniarzem) pozwalają mu wyjść z tego cało. Jednak i tak odnosi liczne obrażenia. Przy uderzeniu o jezdnię otwiera się jedna z kajdanek. Chrostowski ucieka.
Piotrowski nie reaguje na jego ucieczkę, tylko ogląda się do tyłu. Widzi, że Chrostowski żyje i najwyraźniej jest przytomny, bo nie leży, tylko przyklęknął (zapewne podczas wstawania z jezdni)[22]. Jednak esbek nie każe kolegom ani zawracać, ani się zatrzymać. Nie goni za Chrostowskim. Swojej ekipie nakazuje jechać dalej – z księdzem w bagażniku. Nie przeszkadza mu to, że wymknął się na wolność żywy świadek porwania, który zaraz zrobi raban na cały kraj. Jest to tym dziwniejsze, że Piotrowski bez trudu mógł dogonić uciekiniera. Nikt by nie przeszkodził umundurowanym milicjantom z legitymacją MO zatrzymać obdartego zbiega, któremu kajdanki zwisają z jednej ręki. Chrostowski próbował zatrzymać jeden z przejeżdżających samochodów. Wzywał pomocy. Jednak auto ominęło podejrzanie wyglądającego osobnika szerokim łukiem.
Okaże się później, że kajdanki, które założono Chrostowskiemu, miały startą klamrę szczękową. Eksperci stwierdzą, że jeszcze przed dniem porwania ktoś ją umyślnie zeszlifował za pomocą ściernicy. Zrobiono to w taki sposób, że „deformacja umożliwiała otworzenie w wyniku np. silnego uderzenia kajdanek o asfalt szosy”[23]. Zrodzi to później teorię, według której Chrostowski współpracował z esbekami, zaś ci założyli mu wadliwe kajdanki, by mógł uciec.
Jednak zachowanie uciekiniera zdaje się temu przeczyć. Od razu po wyskoczeniu na szosę Chrostowski próbuje zatrzymać przejeżdżający samochód. Podbiega do stojących na poboczu motocyklistów i informuje ich o porwaniu. Następnie zauważa budynek nieopodal szosy, pędzi do niego i podnosi alarm. Zachowuje się heroicznie. Nawet gdy przyjeżdża do niego pogotowie, on na pierwszym miejscu stawia powiadomienie władz państwowych i kościelnych o porwaniu księdza. Dopiero na drugim – opatrzenie własnych dotkliwych obrażeń. Czy Chrostowski mógłby tak dobrze zagrać rolę bohaterskiego uciekiniera? Czy ochroniarz byłby równocześnie świetnym aktorem, a do tego jeszcze pełnym poświęcenia zdrajcą? Nawet gdyby tak było, zapewne pozwoliłby esbekom bardziej się oddalić, zanim zacząłby wołać o pomoc. Wszystko wskazuje na to, że sprawcy chcieli, by zbrodnia wyszła na jaw i obciążyła konto MSW. Czy mogli jednak chcieć, żeby wyszła na jaw ich tożsamość? Czy mogli ryzykować to, że ktoś ich złapie na gorącym uczynku lub wręcz powstrzyma? Gdyby Chrostowski przesiedział jakiś czas na poboczu udając oszołomienie, wyglądałoby to naturalnie.
Można przypuścić, że Chrostowski nie współpracował z esbekami, ci jednak umożliwili mu ucieczkę, a nawet go do niej prowokowali („to twoja ostatnia droga”). Jednak również ta teoria ma słaby punkt, wspólny zresztą dla niej i dla poprzednio przedstawionej hipotezy o rzekomej współpracy Chrostowskiego z SB. Otóż Sąd Wojewódzki w Toruniu orzekł – i Krystyna Daszkiewicz zgadza się z tym stanowiskiem – że sprawcy od samego początku zamierzali zabić Waldemara Chrostowskiego. Przed akcją przygotowali worek z kamieniami, który miał pociągnąć (i pociągnął) zwłoki Popiełuszki na dno Wisły. Przygotowali też drugi worek – dla trupa Chrostowskiego[24].
Innym argumentem przeciwko teorii, według której ucieczka Chrostowskiego miałaby zostać zaplanowana przez SB, jest bunkier w Kazuniu. Po co esbecy wyszukali i przygotowali bunkier, jeśli wiedzieli, że mogą tam księdza nie dowieźć? Ucieczka kierowcy-ochroniarza oznaczała przecież alarm w całym kraju, szczególnie pomiędzy Bydgoszczą a Warszawą (zatem na trasie do Kazunia). Jak wieźć przez pół Polski księdza, którego szuka pół Polski? Również trzymanie go w bunkrze po ucieczce Chrostowskiego stałoby się bardziej ryzykowne niż było w zamierzeniu. Poszukiwania Popiełuszki mogłyby objąć tereny wojskowe. Dlatego Piotrowski po uwolnieniu się Chrostowskiego błyskawicznie podejmuje logiczną decyzję. Rezygnuje z Kazunia, tortur i dolarów. Skoro porwanie wcześniej wyjdzie na jaw, to i morderstwo musi dokonać się wcześniej!
Tak zmienia się plan za sprawą ucieczki kierowcy-ochroniarza. Jeśli zaś doprowadziła ona do zmiany planu, raczej nie mogła być jego częścią.
Co do wadliwych kajdanek, to znalazły się one w posiadaniu morderców za sprawą Waldemara Chmielewskiego, który pożyczył je od znajomego funkcjonariusza MSW, Henryka Chojnackiego. W katalogu IPN figuruje dwóch Henryków Chojnackich, jednak nie wynika z niego, by któryś z nich w latach 80. służył w MSW. To oczywiście nie musi znaczyć, że takiego funkcjonariusza nie było (katalog nie obejmuje wszystkich esbeków, nie zawsze też odzwierciedla cały przebieg ich kariery). Z jakichś przyczyn Chojnackiego nie przesłuchano podczas procesu zabójców Popiełuszki. Profesor Krystyna Daszkiewicz nad tym ubolewa. Uważa jednak, że to zaniedbanie niekoniecznie kryje w sobie tajemnicę. Chojnacki mógł rutynowo podszlifować klamrę, żeby kajdanki nie zacinały się przy zakładaniu i zdejmowaniu.
Tak czy inaczej, trudno wątpić, że mamy do czynienia z prowokacją polityczną – prowokacją zamierzoną jako spektakularna. Zbrodnia ma wyjść na jaw. Zwłoki mają zostać znalezione. Wina ma spaść na milicję, zatem na MSW i jego kierownictwo. Świadczy o tym jasno pięć faktów.
Fakt pierwszy: pośpieszne zlecenie zabójstwa przez Pietruszkę zaraz po tym, jak się okazało, że ksiądz przestanie sprawiać problemy, bo jedzie za granicę.
Fakt drugi: orzełek.
Fakt trzeci: Piotrowski nie goni za Chrostowskim po jego ucieczce. Zatem w ocenie esbeka ucieczka kierowcy-ochroniarza nie stanowi wielkiego problemu. Oznacza tylko tyle, że ujawnienie zbrodni nastąpi trochę wcześniej niż planowano.
Fakt czwarty, związany z trzecim: Piotrowski nie przerywa akcji po ucieczce Chrostowskiego. Jedyna zmiana planów polega na rezygnacji z tortur w kampinoskim bunkrze. Ksiądz Popiełuszko od razu trafia do Wisły. Nie z mostu w Modlinie, tylko z tamy we Włocławku.
Fakt piąty: Piotrowski od samego początku zamierza zrzucić oba ciała do Wisły, choć wie, że rzeka jest kiepskim grobem. Również wtedy, gdy zwłoki mają worki z kamieniami u nóg. Historia kryminalistyki zna niezliczone przykłady ciał, które wypłynęły, chociaż je obciążono. Wpływa na to wiele czynników – od zmian rozkładowych do aktywności fauny wodnej. Obciążone workiem z kamieniami nogi mogą się od niego odczepić np. wtedy, gdy ryby i skorupiaki zaczną czyścić stopy i kostki z tkanek mięsnych. Ale zapewne o to chodziło: martwy ksiądz Popiełuszko miał zostać znaleziony, choć nie od razu. Gdyby zaraz po śmierci podrzucono go w jakimś publicznym miejscu, prowokacyjny zamysł Piotrowskiego i jego mocodawców byłby oczywisty. Zatem wszystko miało wyglądać tak, jakby mordercy chcieli głęboko ukryć ciało, ale im się nie udało.
Oczywiście, wszyscy trzej mordercy wierzą w swoją bezkarność. Na przykład Pękala myśli, że w razie potrzeby zostanie wysłany za granicę (ciekawe, do jakiego kraju?). Piotrowski mówi kompanom: „Kryminalistyka jest nasza”.
Widać jednak wyraźne różnice między Pękalą a Piotrowskim i Chmielewskim:
– Piotrowski i Chmielewski są weteranami Grupy „D”, później Wydziału VI, gdzie brali udział w wielu drastycznych akcjach „dezintegracyjnych”;
– Pękala[25] nie jest weteranem Grupy „D”, nie służy w „dezintegracyjnym” Wydziale VI, tylko w spokojniejszym Wydziale VIII Departamentu IV[26], który zajmuje się działaczami ludowymi;
– Pękala najmniej zdaje się rozumieć prowokacyjny wymiar akcji i to, że jest ona wymierzona w kierownictwo MSW (esbek wie, że celem jest śmierć Popiełuszki, uważa tę śmierć za konieczną dla dobra PRL, ale nie rozumie, dlaczego Piotrowski nie przerwał akcji po ucieczce Chrostowskiego);
– w przeciwieństwie do Pękali, Piotrowski rozumie cel i wymiar prowokacji;
– Chmielewski przynajmniej do pewnego stopnia jest wtajemniczony w sens akcji: zostawia milicyjnego orzełka na miejscu porwania, może jednak nie wiedzieć, że również zwłoki mają zostać znalezione (ciało ofiary stanowi główny dowód rzeczowy, zatem Piotrowski mógł zataić przez Chmielewskim tę część planu, żeby kolega nie zwątpił w gwarancje swej bezkarności).
Już po wrzuceniu zwłok do rzeki Piotrowski uzna za stosowne powiedzieć na głos, że boi się ich odnalezienia. Doda, że tylko odnalezienie ciała może obciążyć sprawców. Będzie przekonywać wspólników, aby nigdy nikomu nie zdradzili, gdzie pozbyli się zwłok. Zaraz potem wyrazi obawę, że na torturach sam to zdradzi…
Cała ta ostentacja również nasuwa myśl o kłamstwie. Nie wiemy tylko, czy Piotrowski kłamie dla samego Pękali, czy również dla Chmielewskiego. Gdyby Grzegorz Piotrowski naprawdę chciał ukryć zwłoki, wcześniej kazałby swoim kompanom poszukać odludnej okolicy z kwaśną, wspomagającą rozkład glebą, gdzie sprawcy zakopaliby ciało na odpowiedniej głębokości, dodatkowo przykrywając je kamieniami (żeby uniemożliwić padlinożercom rozgrzebanie grobu). Jednak już od początku całej akcji esbek zamierza wrzucić księdza do Wisły, zaś po porwaniu powtarza: „Do wody”, „Tylko woda”[27]. Co do Chrostowskiego, to miał on zginąć jak najszybciej, ponieważ sprawcy:
– obawiali się problemów ze strony silnego kierowcy-ochroniarza;
– nie chcieli wyciągać od niego żadnych informacji (zakładali, że nie będzie wiedział więcej o domniemanych dolarach Popiełuszki niż sam ksiądz);
– woleli wieźć w bagażniku martwego Chrostowskiego niż żywego Popiełuszkę, który może się ocknąć i zacząć hałasować.
Zatem mówiąc Chrostowskiemu: „to twoja ostatnia droga” Piotrowski nie prowokuje go, tylko daje upust swemu sadyzmowi i próbuje zmrozić ofiarę. Jednak efekt mrożący takich słów szybko może ustąpić. Bierna rozpacz przeradza się wtedy w rozpaczliwy opór. Gdyby esbek planował dłuższą podróż z ofiarą, od samego początku zapewniałby głośno, że włos jej głowy nie spadnie. Najwyraźniej jednak nie planował. Dlatego też pozwolił krzepkiemu mężczyźnie siedzieć na przednim siedzeniu, skąd ten, choć skuty, mógł szarpnąć za kierownicę. Piotrowski zapewne uznał, że nie będzie zawracać sobie głowy z przeprowadzaniem Chrostowskiego na tył samochodu, skoro i tak zaraz ma go zabić. W tym celu co jakiś czas każe Pękali wypatrywać bocznej drogi czy też przesieki, którą dałoby się wjechać w las[28]. Tam, z dala od szosy i możliwych świadków kierowca-ochroniarz ma zginąć. Przed śmiercią ratuje go ucieczka.
W swoich zeznaniach Chmielewski twierdzi, że zaproponował jak najszybsze uwolnienie księdza. Piotrowski miałby się z tym zgadzać i dlatego powtarzać Pękali, żeby skręcił w przecinkę (tam, według Chmielewskiego, miało nastąpić zaproponowane przez niego uwolnienie). Jednak Pękala rzekomo nie słuchał poleceń, a Piotrowski to tolerował. „Trochę nie potrafiłem zrozumieć szefa” – dziwi się Chmielewski na ławie oskarżonych. Tę opowieść trzeba oczywiście traktować jako linię obrony: „ja byłem szlachetny, szef jakiś dziwny, a najdziwniejszy ten Pękala z innego wydziału”. Rzecz jasna, Leszek Pękala mógł mieć problem ze sprawnym wykonywaniem poleceń Piotrowskiego. Ale raczej nie dlatego, że sabotował uwolnienie Chrostowskiego (którego to uwolnienia najpewniej nigdy nie było w planach) albo też likwidację ochroniarza (znacznie prawdopodobniejszą). Można przypuścić, że Pękalę po prostu oszołomiła sytuacja, w której się znalazł. Do tej pory, jak się zdaje, nie uczestniczył w tak drastycznych akcjach.
Tymczasem Popiełuszko zaczyna kopać od wewnątrz w klapę bagażnika. Co zrobić z człowiekiem, który nie chce umrzeć po cichu? Sprawcy co chwila się zatrzymują. Piotrowski – niekiedy przy pomocy Chmielewskiego – bije duchownego, żeby choć na moment go ogłuszyć. Gdy porywacze zatrzymują się pod hotelem Kosmos w Toruniu, ksiądz ucieka i biegnie przez asfaltowy placyk nad Wisłą wołając o pomoc. Sprawcy łapią ofiarę i znowu zamykają w bagażniku. Być może konsultują się wówczas ze zwierzchnikami w Warszawie, żeby uzyskać akceptację dla wcześniejszego zabicia duchownego. Potem ruszają w stronę Włocławka. Po drodze zjeżdżają do lasu, gdzie Pękala i Chmielewski na polecenie Piotrowskiego przywiązują księdzu worek z kamieniami do nóg. Leszek Pękala jest coraz bardziej przerażony: Popiełuszko po raz kolejny widział jego twarz. Pękala chce, żeby już było po wszystkim. Pragnie też pokazać kolegom z wydziału twardzieli, że nie jest mięczakiem. Wiąże duchownego w wyrafinowany sposób stosowany m.in. przez sycylijską mafię. Zakłada mu na szyję pętlę samodławiącą połączoną z drugą pętlą na nogach. Gdy ksiądz próbuje rozprostować nogi, sam się poddusza. Wreszcie esbecy wjeżdżają na tamę we Włocławku, z której zrzucają Popiełuszkę do Wisły. Nie wiemy, czy ofiara wówczas jeszcze żyła. Pętla samodławiąca mogła zabić księdza jeszcze przed wrzuceniem do rzeki. Jeśli nie, to przyspieszyła śmierć w wodzie.

Mocodawcy mordu

Do dziś nie wiemy, kto zlecił tę zbrodnię. W 1984 r. opinia publiczna podejrzewa generałów Jaruzelskiego i Kiszczaka. Ale właśnie z tego względu zabójstwo księdza jest dla nich fatalnym obciążeniem. Przede wszystkim zaś nie mają powodu, by go zabijać. MSW dostało przecież informację, że kłopotliwy duchowny zaraz wyjedzie za granicę. Oczywiście dwaj generałowie nie są dobrotliwymi mężami stanu. Ale nie są też oszalałymi mordercami, którzy pragną oglądać zakrwawione sutanny. Kiszczak i Jaruzelski to bezwzględni i sprytni politycy o wieloletnim doświadczeniu w świecie służb specjalnych. Nie zabijają bez sensu. Gdyby mieli posunąć się do zbrodni, zrobiliby to dla korzyści, nie ze ślepej nienawiści.
W latach 1989–1990 Tadeusz Fredro-Boniecki rozmawia z Grzegorzem Piotrowskim, którego odwiedza w więzieniu. Rozmowy te relacjonuje w książce Zwycięstwo księdza Jerzego. Podczas nich Piotrowski napomyka o inspiratorach zbrodni, m.in. Płatku, Ciastoniu i Milewskim. Czasem daje do zrozumienia, że zbrodnię zasugerował mu sam Kiszczak. Chwilami bezczelnie kłamie, chwilami się plącze. Przyznaje, że w zeznaniach z 1984 r. obciążył funkcjonariuszy sowieckiego KGB (współpracujących z SB w roli „doradców”), wskazując ich jako inspiratorów zbrodni. Jednak twierdzi, że zrobił to za podszeptem Pietruszki. Szef i wspólnik zbrodni miał zasugerować Piotrowskiemu, że takie zeznanie ukręci łeb śledztwu. Nikt nie będzie ciągnąć sprawy, która mogłaby narazić na szwank wielkiego sojusznika ze Wschodu! W rozmowie z Fredro-Bonieckim więzień gorąco żałuje, że po raz kolejny posłuchał złego Pietruszki… „Łgałem” – bije się w pierś – „Wszystko zanotowali. Opowieść o udziale doradców z KGB wyszła chyba wiarygodnie. Podpisałem zeznania […] Sprawa wróciła dopiero właśnie w rozmowie z Kiszczakiem […] w kwietniu 1985 roku. Kiszczak zapytał wprost, jak to było z tym udziałem towarzyszy radzieckich. Powiedziałem, że chwyciłem pomysł Pietruszki i wszystko zełgałem”. Następnie Grzegorz Piotrowski użala się nad funkcjonariuszami KGB: „Naprawdę się tego wstydzę, że dla ratowania siebie chciałem wrobić w paskudną sprawę w tym wypadku akurat zupełnie niewinnych ludzi”. Zaraz potem dodaje jednak: „Oni dokładnie wiedzieli, co my robimy. Taka była ich rola[29]. To ostatnie – i szokujące – stwierdzenie Piotrowski rozwija. Daje do zrozumienia, że w SB, tak jak w UB, w każdym kącie siedzieli sowieccy doradcy, którzy mieli dostęp do najtajniejszych materiałów. Wszystkie znane nam historyczne źródła mówią, że to nieprawda. Po 1956 r. tak bliska współpraca między sowieckimi i polskimi służbami stanowiła wyjątek, nie zasadę. Może jednak w tym przypadku Piotrowski nie kłamie, tylko uogólnia swoje doświadczenie? Może w jego Departamencie IV panoszyli się Sowieci? Rządził nim przecież towarzysz Płatek, o którym sam Piotrowski mówi, że przyzwyczaił się do ścisłej współpracy z KGB w swoim „przygranicznym Rzeszowie”.
Jak podaje Fredro-Boniecki, w 1990 r. syn Adama Pietruszki skontaktował się z żoną Piotrowskiego. Przekazał wiadomość, że jego ojciec chce ujawnić całą sprawę o kulisach zbrodni i prosi Piotrowskiego o wsparcie. Ten odpowiedział Pietruszce oziębłym listem, w którym odmówił wszelkiego współdziałania. Następnie z dumą (!) pokazał ten list Fredro-Bonieckiemu. Sposób, w jaki Piotrowski miał odmówić pomocy Pietruszce, godny jest zacytowania: „Składam zatem zapewnienie, że jeśli kiedykolwiek ktoś uprawniony zażąda lub ciekawy a kompetentny poprosi mnie o ustosunkowanie się do Pańskiego «widzenia sprawy», o ile nie wybiorę milczenia, to na pewno nie zaprzeczę prawdzie, którą znam”.
W rozmowach z Fredro-Bonieckim towarzysz Piotrowski udaje nawróconego. Jednak okazuje znikomą empatię wobec swego wspólnika, który chce publicznie wyznać prawdę. Więcej ciepła ma dla Sowietów z KGB.

Starszak i jego kłamstwa

Ze względu na oczywiste znamiona prowokacji politycznej, Czesław Kiszczak w sprawie Popiełuszki czuje się jednym z pokrzywdzonych. Stawia więc na jawność. Oczywiście mowa o jawności częściowej i kontrolowanej. To jednak i tak bezprecedensowy krok w dziejach komunizmu. Kiszczak łamie żelazną zasadę, według której zbrodnie służb specjalnych należy otaczać zasłoną tajności. Pozwala na tzw. proces toruński, czyli publiczne postępowanie przeciwko trzem mordercom i ich dowódcy, Adamowi Pietruszce. Proces toczy się na przełomie lat 1984–85.
Rzecz jasna, czterej bezpośredni sprawcy trafiają do aresztu. Piotrowski mówi Fredro-Bonieckiemu, że kilka dni po dokonaniu zbrodni został aresztowany przez Hipolita Starszaka. Starszak, esbek z wieloletnim doświadczeniem, pełnił wówczas funkcję zastępcy prokuratora generalnego PRL. Wcześniej, w latach 1981–83, był dyrektorem Biura Śledczego MSW. Aresztowanie Piotrowskiego miało się odbyć w obecności ministra Kiszczaka, który najwyraźniej ufał towarzyszowi Starszakowi. Jak się zdaje, powierzał mu swe najgorsze kłopoty: w 1983 r. Starszak próbował zatuszować zabójstwo 19-letniego Grzegorza Przemyka, pobitego na śmierć przez milicjantów. O jego śmierć komuniści obwinili lekarzy i pielęgniarzy, którzy rzekomo mieli źle hospitalizować ofiarę. Rolę Starszaka w tej sprawie opisywał m.in. wybitny dziennikarz śledczy Jarosław Jakimczyk[30]. Można się zastanawiać, czy słusznie Czesław Kiszczak obdarzał aż takim zaufaniem Hipolita Starszaka. Jeśli chodzi o tuszowanie sprawy Przemyka, towarzysz Starszak nie odniósł sukcesu. Spychanie na lekarzy i sanitariuszy odpowiedzialności za tę zbrodnię wzbudziło powszechną pogardę wobec Kiszczaka i jego ludzi. W lipcu 1984 r. dwaj obwinieni sanitariusze zostali skazani na więzienie[31]. Jednak opinia publiczna traktowała ich jak kolejne ofiary ministra Kiszczaka (i słusznie). Kiszczak zaś miał żal do Starszaka, że jego kłamstwa okazały się nieskuteczne. Miesiąc później, w sierpniu, zesłał go do Siedlec na stanowisko szefa tamtejszego Wojewódzkiego Urzędu Spraw Wewnętrznych. Jednak po siedmiu miesiącach takiej „kary” Kiszczak ściągnął swego kłamcę z powrotem do Warszawy, by zrobić z niego zastępcę prokuratora generalnego (!)[32]. Należałoby zapytać, czy Hipolit Starszak w sprawie Przemyka okazał się nieudolny, czy też specjalnie próbował zaszkodzić Czesławowi Kiszczakowi. Minister Kiszczak był dobroczyńcą Starszaka: w 1981 r. zrobił go dyrektorem Biura Śledczego MSW. Jednak tak jak w przypadku Ciastonia jeszcze wcześniej karierę Starszaka najprawdopodobniej wsparł człowiek Moskwy, Mirosław Milewski. Na początku 1978 r., gdy Milewski był szarą eminencją w MSW, Starszak uzyskał awans na wicedyrektora Biura Śledczego. Wcześniej, w latach 1973–74 Hipolit Starszak odbył roczny kurs w moskiewskiej Wyższej Szkole KGB. Był więc jedną z osób, których w Moskwie pilnowała Grupa „Wisła” Adama Malika.
W latach 80. Starszak jako dyrektor Biura Śledczego MSW nadzorował też śledztwo przeciwko członkom KOR. Profesor Andrzej Friszke podaje, że Starszak odgrywał „pierwszoplanową rolę w organizowaniu śledztwa i nadawaniu mu kształtu”[33]. Jak wiemy, podczas śledztwa Starszak i jego współpracownicy ze szczególną łaskawością potraktowali Antoniego Macierewicza. To łagodne podejście musiało być na rękę Stefanowi Mikołajskiemu, który otoczył Macierewicza opieką. Co ciekawe, o śledztwie przeciwko KOR-owcom Starszak informował między innymi znanego nam generała Zdzisława Sarewicza[34]. Głównego kontrwywiadowcę, a następnie głównego wywiadowcę PRL, który wyda Macierewiczowi „certyfikat bezpieczeństwa”. Odnotujmy przy okazji, że w wolnej Polsce Hipolit Starszak wciąż, jak się zdaje, zamiatał cudze kłopoty pod dywan. Pomagał biznesmenowi z USA, Edwardowi Mazurowi, gdy ten został oskarżony o zlecenie morderstwa byłego szefa policji, generała Marka Papały[35]. Morderstwo to pozostaje do dziś zagadką. Odnotujmy również, że w latach 60. Starszak był jednym ze śledczych, którzy przemilczeli doniesienia o udziale kierowcy ministra Mieczysława Moczara w „napadzie stulecia”. Można więc przypuścić, że Moczar protegował towarzysza Starszaka, płacąc mu w ten sposób za milczenie. Jeśli to przypuszczenie jest słuszne, Starszak już w latach 60. mógł się zbliżyć do Milewskiego i Mikołajskiego, również protegowanych Moczara.
Wielka szkoda, że Hipolit Starszak zmarł w 2015 r. Zapewne mógłby – gdyby chciał – wiele opowiedzieć o Macierewiczu, Sarewiczu, Mikołajskim i Kiszczaku. Jak również o sprawie Popiełuszki i Mirosławie Milewskim.
O tym ostatnim towarzyszu wspominam ze względu na pytanie o zleceniodawców zamordowania „kapelana «Solidarności»”. Już w 1984 r. było oczywiste, że odpowiedzialność za śmierć księdza ponosi nie tylko trójka morderców i ich bezpośredni szef, Adam Pietruszka. Prowokację zlecił ktoś od nich wszystkich potężniejszy. Jednak ze względów wizerunkowych nie postawiono pod pręgierzem dygnitarzy MSW i komunistycznej partii (nie mówiąc już o „radzieckich przyjaciołach” – ich odpowiedzialność za śmierć Popiełuszki stanowiła tabu w PRL). Przyjęto zasadę: im wyżej postawieni towarzysze, tym dyskretniejsze i łagodniejsze kary. Jak pisałem, dyrektor Departamentu IV, Zenon Płatek, został zesłany do ambasady polskiej w Czechosłowacji. Jego szef, Władysław Ciastoń, jeszcze dalej: do Albanii. Swoje stanowisko stracił również Mirosław Milewski – sekretarz KC PZPR i członek Biura Politycznego, były minister spraw wewnętrznych, jeden z najbardziej wpływowych ludzi w kraju, ulubieniec sowieckich towarzyszy.

Zabić księdza, przejąć tron

Wszystko zatem wskazuje, że zamordowanie Popiełuszki było częścią sowieckiego lub prosowieckiego planu obalenia rządów Jaruzelskiego i Kiszczaka. Śmierć księdza miała wywołać falę oburzenia i przemocy ze strony podziemia, na co komuniści odpowiedzieliby jeszcze większą przemocą. Przy tej okazji partia komunistyczna, wojsko i SB zdjęłyby z tronu Jaruzelskiego i Kiszczaka (jako „zbyt miękkich” wobec opozycji). Władzę przejęliby surowi, „twardogłowi” towarzysze, obdarzeni stuprocentowym zaufaniem Moskwy.
Już podczas procesu toruńskiego mecenas Jan Olszewski – oskarżyciel morderców Popiełuszki z ramienia rodziny księdza – wskazywał na sowiecką Rosję. Mecenas nie mógł wówczas zrobić tego wprost, ale i tak wyraził się jasno: „Kto może mieć interes w tym, by Polska była krajem nędzy, rozpaczy i terroru? […] Kto odnosił korzyści, gdy Polska była słaba? Na to pytanie potrafi odpowiedzieć nawet polskie dziecko, jeśli jest rzetelnie uczone historii […] Oskarżeni tu przed sądem mówili, że czują się oszukani, bo gwarancje bezkarności, o jakich ich zapewniono, okazały się złudzeniem. Chciałbym, aby zrozumieli, że zostali oszukani po stokroć gorzej, bo własnymi rękami, w obcym interesie, mogli przez swój czyn zatruć nienawiścią swój rodzinny kraj”. Ironią losu jest to, że pięć lat później Jan Olszewski również został oszukany. Jako premier wolnej już Polski, Olszewski mianował ministrem spraw wewnętrznych polityka obracającego się wśród ludzi o esbeckich i kremlowskich powiązaniach. W czerwcu 1992 r. polityk ten doprowadził do obalenia rządu Olszewskiego poprzez upowszechnienie rzekomej „listy agentów SB”, na której znalazły się nazwiska osób niewinnych. Politykiem tym był oczywiście Antoni Macierewicz.
Hipoteza, którą w 1985 r. sformułował Olszewski, znajduje potwierdzenie m.in. w odtajnionych dokumentach wywiadowczych NATO[36]. Czytamy w nich, że ukrytymi zleceniodawcami mordu na Popiełuszce byli spiskujący dygnitarze partii komunistycznej, którym Wojciech Jaruzelski i Czesław Kiszczak blokowali drogę na szczyt władzy. Spiskowcy-prowokatorzy wyznawali komunizm bardziej ortodoksyjny niż Jaruzelski i Kiszczak. Znacznie bliżej współpracowali z Kremlem. Wiele sobie obiecywali po stanie wojennym, ten jednak zawiódł ich nadzieje: „Solidarność” nie została zniszczona, przetrwała w podziemiu. Dlatego członkowie spisku chcieli wywołać antykomunistyczne rozruchy, aby obnażyć rzekomą słabość rządów Jaruzelskiego. Liczyli na to, że komunistyczna elita w obawie przed buntem swych poddanych odrzuci „miękkiego generała”. Następnie zaś posadzi na tronie kogoś twardszego – kogoś, kto zmiażdży „Solidarność” do reszty. Z innych źródeł wiemy, że tym kimś miał być towarzysz Mirosław Milewski. Najprawdopodobniejszy przywódca spisku, zaufany człowiek Moskwy.

Wychowanek kontrwywiadu Smiersz

Jak bardzo zaufany? Jarosław Jakimczyk podaje, że nawet zdaniem SB Milewski zbyt blisko związał się z Sowietami[37]. Trudno się temu dziwić.
W poprzedniej części tej książki wspominałem o posiedzeniu Biura Politycznego KPZR w Moskwie z dnia 10 grudnia 1981 r. Według roboczego zapisu obrad, szef KGB Jurij Andropow mówił wówczas, co następuje: „[…] polscy towarzysze powinni szybko przygotować się do posunięcia X [wprowadzenia stanu wojennego – przyp. aut.] i realizować tę operację. Jaruzelski jednak oświadcza, że sięgniemy po operację X dopiero wtedy, kiedy nam to narzuci «Solidarność». Jest to bardzo niepokojący symptom. Tym bardziej że ostatnie posiedzenie Biura Politycznego KC PZPR i podjęte na nim decyzje o wprowadzeniu stanu wojennego świadczą, że Biuro Polityczne działa bardziej zdecydowanie. Wszyscy członkowie Biura Politycznego wypowiedzieli się za stanowczymi działaniami. Uchwała ta przyparła Jaruzelskiego do muru, więc musi teraz szukać jakiegoś wyjścia. Rozmawiałem wczoraj z Milewskim i zapytałem go, kiedy i jakie działania są planowane. Odpowiedział mi, że o operacji X i konkretnym terminie jej przeprowadzenia nic nie wie. Tak więc wygląda na to, że albo Jaruzelski ukrywa przed swoimi kolegami plan konkretnych działań, albo po prostu uchyla się od podjęcia tego kroku”. Profesor Andrzej Friszke w książce „Rewolucja Solidarności” komentuje to tak: „[…] znamienne, że Andropow odnosząc się do wiadomości z Warszawy powołuje się na swoją rozmowę z Milewskim, zapewne nie tylko w tym wypadku informatorem o sytuacji w polskim kierownictwie[38].
Na tej samej stronie profesor Friszke przypomina też, że rok wcześniej Andropow rozmawiał z Milewskim. Naciskał wtedy na wprowadzenie stanu wojennego w PRL przy użyciu wojska i bezpieki. Znaczy to, że Milewski był nie tylko informatorem, także agentem wpływu. Moskwa używała go do wywierania presji na Jaruzelskiego. Potwierdzają nam to pośrednio słowa Andropowa o Biurze Politycznym, które przyciska Jaruzelskiego do muru. Kogo w Biurze Politycznym towarzysz Andropow mógł mieć na myśli? Zapewne znowu Milewskiego, który w 1981 r. do pewnego stopnia zrezygnował ze swej zwykłej ostrożności. Jego ludzie domagali się wprowadzenia stanu wojennego w sposób bardziej niż zdecydowany. Skąd to wiemy? Otóż towarzysz Milewski współdziałał nie tylko z KGB, także ze wschodnioniemiecką Stasi. To kolejna okoliczność, która zdaje się go łączyć z Władysławem Ciastoniem i Stefanem Mikołajskim (pamiętamy współpracę Mikołajskiego ze Stasi z namowy Ciastonia). Doktor Przemysław Gasztold-Seń, historyk IPN, odnalazł niedawno notatkę Milewskiego z lat 80., która trafiła do wschodnioniemieckich funkcjonariuszy. Wynika z niej, że to właśnie Milewski i jego „frakcja moskiewska” wymusiła stan wojenny. Na dzień przed jego wprowadzeniem umundurowani przedstawiciele tej frakcji mieli odwiedzić Jaruzelskiego w jego gabinecie. Były to odwiedziny, czy raczej najście? Doktor Gasztold-Seń tak to opisuje: „Milewski nie był do końca lojalny gen. Jaruzelskiemu. Od niego w ręce Stasi trafiła analiza, że gen. Jaruzelski nie był do końca samodzielny w podejmowaniu decyzji o rozpoczęciu stanu wojennego. Notatka pokazuje, że decyzja nie została podjęta w taki sposób, jak prezentowali to później generałowie Czesław Kiszczak i Jaruzelski. Według relacji Milewskiego gen. Jaruzelski był niezdecydowany, wahał się […] Około południa 12 grudnia 1981 roku weszło do gabinetu Jaruzelskiego kilku wysokich rangą oficerów Ludowego Wojska Polskiego i MSW, którzy postawili Jaruzelskiemu ultimatum. Zaszantażowali gen. Jaruzelskiego, że jeśli nie zostanie wydany rozkaz, to oni nie opuszczą jego gabinetu. Gdy gen. Jaruzelski decyzję podjął, to generałowie nie opuścili jego gabinetu aż do godz. 22, by decyzja nie została cofnięta […] Relacja gen. Milewskiego pokazuje w jaki sposób toczyły się gry wewnętrzne w obozie władzy PRL-u. To spotkanie nie pojawia się w relacji gen. Jaruzelskiego i Kiszczaka. Tę grupę wpływowych oficerów można nazwać frakcją moskiewską. Oni wykonywali instrukcję, aby wpłynąć na gen. Jaruzelskiego, by jak najszybciej zdławić «Solidarność». Kluczową rolę odgrywały służby wojskowe, które informowały gen. Jaruzelskiego o ruchach jego konkurentów w aparacie partyjnym. Gen. Jaruzelski obawiał się utraty władzy i zbierał haki na konkurentów. Zmonopolizował i wykorzystywał służby wojskowe do działalności partyjnej[39].
O rozmowach Milewskiego z Andropowem pisze także dziennikarz Marcin Dzierżanowski (skądinąd biograf Antoniego Macierewicza). Dzierżanowski podaje, że w 1980 r. Milewski przekazał w Moskwie szefowi KGB Jurijowi Andropowowi listę 1200 polskich obywateli przeznaczonych do zatrzymania lub internowania w razie wprowadzenia stanu wojennego[40]. Jak widać, Milewski uprawiał bardzo konkretną robotę agenturalną. Przekazywał supertajne i bardzo szczegółowe informacje służbom specjalnym ZSRR i NRD – w zamian za pomoc w zdławieniu opozycji i zaprowadzeniu całkowitej tyranii na wzór moskiewski. Zapewne również za pomoc zbrojną, gdyby Jaruzelski ze swoim stanem wojennym okazał się zbyt słaby i nie zdusił do końca „Solidarności”.
Dowodów na bezpośrednie kontakty Milewskiego z Sowietami jest więcej. Istnieje dokument z 1981 r., znany jako notatka Anoszkina. Jest to fragment tzw. dzienników roboczych Wiktora Anoszkina, adiutanta sowieckiego marszałka Wiktora Kulikowa (naczelnego dowódcy Układu Warszawskiego). W dziennikach tych Anoszkin zapisał przebieg konsultacji między generałem Jaruzelskim a marszałkiem Kulikowem w grudniu 1981 r. Zapisał również, że w tym samym czasie Mirosław Milewski dzwonił do sowieckiego ambasadora Borysa Aristowa i pytał go, czy ZSRR udzieli polskim komunistom wsparcia wojskowego. Miał przy tym powiedzieć, że dzwoni z polecenia generała Jaruzelskiego. Czy mówił prawdę? Niekoniecznie musiał kłamać (był na to raczej zbyt sprytny). Mógł świadomie nadinterpretować lub wyolbrzymiać jakieś słowo rzucone przez Jaruzelskiego lub uzyskane od niego za pomocą presji. Jak wiemy z notatki, która trafiła do Stasi, w grudniu 1981 r. Milewski stosował presję bardzo konkretną. Według jednego ze źródeł, Sowieci mieli nawet otwarcie straszyć Jaruzelskiego i Kiszczaka, że Milewski może ich zastąpić. Tej ostatniej informacji nie udało mi się potwierdzić. Powszechnie wiadomo jednak, że Jaruzelski i Kiszczak nie ufali Milewskiemu od samego początku swych rządów. Pod koniec lipca 1981 r. zdjęli go ze stanowiska ministra spraw wewnętrznych. Zrobili z nim to samo, co Gomułka zrobił z Moczarem w 1968 r. Towarzysz Milewski dostał tak zwany kopniak w gorę na politycznie bardziej szacowne, ale merytorycznie mniej istotne stanowisko sekretarza KC PZPR odpowiedzialnego za Wydział Administracji. Stracił to stanowisko pół roku po zabójstwie Popiełuszki (dokładnie w maju 1985 r.).
Surowsze sankcje były zapewne niemożliwe. Milewskiego chroniła jego dotychczasowa wysoka pozycja w partii komunistycznej. Kiszczak głęboko upokorzył esbecję procesem toruńskim, zatem nie mógł w tym samym czasie równie głęboko upokarzać partii. Ryzykowałby wtedy rewoltę „zjednoczonych twardogłowych” z władz partii i SB – rewoltę, której właśnie chciał uniknąć. A nawet gdyby Kiszczak zlekceważył takie niebezpieczeństwo, to Milewskiego osłaniała jeszcze jedna tarcza. Był nią jego szczególny związek z Kremlem i kremlowskimi służbami.
Ten związek, ten bezpośredni przepływ supertajnych informacji między Milewskim a Andropowem jest kolejnym dowodem na to, o czym była mowa w przypadku Mieczysława Moczara. Agent kremlowskich służb nadal pozostaje ich agentem nawet wtedy, gdy odnosi wielkie sukcesy i staje się wpływowym politykiem. Albowiem tak się składa, że towarzysz Milewski zaczął swą karierę jako regularny sowiecki agent. Podobnie jak jego patron Moczar. Podczas II wojny światowej Mirosław Milewski odbył trzymiesięczną służbę w Armii Czerwonej[41]. Podczas tzw. obławy augustowskiej w 1945 r. [wielkie polowanie na akowców w lasach północnego Podlasia i Suwalszczyzny – aut.] Milewski pomagał sowieckiemu NKWD i sowieckim żołnierzom tropić, chwytać, torturować i mordować Polaków[42]. W 1946 r. towarzysz Milewski został szpiegiem sowieckiego kontrwywiadu Smiersz[43].

Między Moskwą a Lipskiem nad Biebrzą

Wiemy już, że Mirosław Milewski był agentem kremlowskich służb specjalnych. Skąd wiemy, że mógł być współodpowiedzialny śmierci Popiełuszki? Profesor Krystyna Daszkiewicz uznawała to za możliwe ze względu na dymisję Milewskiego ze wszystkich partyjnych stanowisk po zamordowaniu księdza. Możliwość taką dopuszcza również profesor Andrzej Friszke. Podkreśla jednak, że głównym argumentem, za pomocą którego Kiszczak uzasadniał tę dymisję, było zaangażowanie Milewskiego w afery gangstersko-finansowe. Odejście Milewskiego ogromnie umocniło Kiszczaka, dodaje profesor. Minister usunął najmocniejszego ze swoich przeciwników, silnego wsparciem Moskwy i wtajemniczonego w najgłębsze sekrety MSW. W rozmowach z Tadeuszem Fredro-Bonieckim Grzegorz Piotrowski wspomina Mirosława Milewskiego jako jednego z inspiratorów mordu na Popiełuszce.
Nieżyjący wybitny adwokat Edward Wende, który w procesie toruńskim występował jako oskarżyciel posiłkowy z ramienia rodziny Popiełuszki, uznawał ten mord za dzieło Milewskiego. „Mówił, że to wtyka służb rosyjskich i że zabójstwo księdza Jerzego to jego pomysł, w który wrobił tych wszystkich Ciastoniów i Płatków. Uważał go za głównego sprawcę” – tak Janusz Kijowski wspomina swoje rozmowy z Wendem.
W 2004 r. profesor Andrzej Paczkowski upublicznił notatkę autorstwa Wiesława Górnickiego, bliskiego współpracownika generała Jaruzelskiego. Notatka powstała podczas spotkania Jaruzelskiego z jego jeszcze bliższymi współpracownikami: Michałem Janiszewskim i Bogusławem Kołodziejczakiem. Spotkanie to odbyło się tuż po przesłuchaniu Grzegorza Piotrowskiego. Podczas tego przesłuchania morderca miał przyznać, że to Milewski stał za uprowadzeniem i zabiciem księdza Popiełuszki. W notatce czytamy: „Politycznym inspiratorem porwania – niezależnie od indywidualnego fanatyzmu sprawcy – mógł być wyłącznie towarzysz Mirosław Milewski […] opowiedzieli się [Jaruzelski, Janiszewski i Kołodziejczak – przyp. aut.] za natychmiastowym usunięciem tow. Milewskiego ze stanowiska sekretarza KC PZPR bez konieczności wyjaśniania przyczyn, które to spowodowały. Zwrócono uwagę nie tylko na działalność polityczną Milewskiego skierowaną przeciwko linii IX Zjazdu PZPR, ale także na afery o charakterze finansowym”[44].
Siedem lat po morderstwie, w 1991 r., jeden z moich znajomych przebywał w Moskwie, gdzie m.in. rozmawiał z Olegiem Kaługinem. Kaługin to były oficer KGB, który w czasach liberalnej „pieriestrojki” Michaiła Gorbaczowa zaczął publicznie krytykować rosyjskie tajne służby. Zdegradowano go za to, pozbawiono orderów i prawa do emerytury. Związał się następnie z Borysem Jelcynem, wreszcie wyjechał do USA, gdzie ujawnił kilku rosyjskich agentów. Tymczasem w Rosji liberalne czasy się skończyły i w 2002 r. Kaługin został zaocznie skazany na 15 lat więzienia. Mój znajomy zapytał Kaługina, czy to KGB zabiło lub kazało zabić Popiełuszkę. Rosjanin zaprzeczył odpowiedzialności KGB. Przyznał jednak, że zbrodnię zainspirował bliski Sowietom towarzysz Milewski. Kaługin powiedział to przy świadkach, podkreśla znajomy, który sam jest świadkiem wiarygodnym i kompetentnym. Niestety, obawia się wystąpić pod nazwiskiem.
Są też bardziej pośrednie potwierdzenia współodpowiedzialności Milewskiego. W książce Zwycięstwo księdza Jerzego Tadeusz Fredro-Boniecki podaje, że Adam Pietruszka i Zenon Płatek mieli dość szczególne powiązanie pozasłużbowe z Milewskim. Otóż Płatek i Pietruszka mieli należeć do… Towarzystwa Przyjaciół Lipska nad Biebrzą. Tak samo jak Milewski, który urodził się w tym miasteczku i zawsze bardzo o nie dbał (m.in. kazał tam postawić luksusowy budynek dla miejscowej szkoły, pisze Fredro-Boniecki). To interesujące, gdyż Płatek i Pietruszka nie urodzili się w Lipsku (ten pierwszy pochodził z małopolskich Jaksic, ten drugi z Kutna). Zatem z Lipskiem najprawdopodobniej łączył ich tylko Milewski. Fredro-Boniecki pisze, że nie zbadał tego wątku, bo uznał go za poboczny. Takie powiązania mogą być jednak istotniejsze niż się zdaje. Przekonałem się więcej niż raz, że „stowarzyszenia lokalnych miłośników” bywają wpływowymi grupami albo miejscem spotkań wpływowych osób. Częściowe potwierdzenie informacji o związkach Mirosława Milewskiego z Lipskiem znalazłem w portalu Poranny.pl. Można tam przeczytać, że towarzysz Milewski był dla tej miejscowości „dobrym wujkiem, Mikołajem, księciem z bajki”. Przy okazji dowiadujemy się więcej o założonej przez niego „luksusowej szkole”. Otóż nosiła imię… jego matki, Anastazji Milewskiej (nauczycielki). W szkole stworzono „Izbę Pamięci Narodowej” poświęconą Milewskiemu i jego rodzinie. Gdy w 1973 r. powstało Towarzystwo Przyjaciół Lipska[45], Milewski od razu się do niego zapisał[46]. Tu zaznaczę, że nie chcę urazić dzisiejszych członków tej organizacji, której zapewne nic już nie łączy z Mirosławem Milewskim. Jednak w czasach PRL najwyraźniej było inaczej. Jeśli Płatek i Pietruszka zapisali się do Towarzystwa Przyjaciół Lipska, tym samym złożyli Milewskiemu coś w rodzaju feudalnego lub mafijnego hołdu. Informacji o ich przynależności do nadbiebrzańskiej organizacji nie udało mi się potwierdzić. Nie mam jednak powodu, by nie wierzyć Fredro-Bonieckiemu. Autor wykonał niezwykle trudną pracę, rozmawiając z Piotrowskim w więzieniu i próbując weryfikować jego wykręty. W latach 2004–08 był wiceprzewodniczącym Rady Etyki Mediów.

Towarzysz gangster zostawia ślady

Napisałem wyżej o mafijnym hołdzie. Skojarzenie ze światem mafii i gangów w przypadku Milewskiego jest jak najbardziej na miejscu. Taki właśnie charakter miały finansowe afery Milewskiego, nad którymi ubolewali Jaruzelski i Kiszczak. Chodzi przede wszystkim o słynną aferę „Żelazo”.  
Andrzej Gdula /wiceminister spraw wewnętrznych w latach 1984-86, który pomagał w “uzdrawianiu” MSW po zamordowaniu Popiełuszki – red. Arbinfo/ opisuje aferę „Żelazo” tak: „Za sprawę odpowiadał bezpośrednio Milewski. Związani z wywiadem gangsterzy, bracia J., rabowali sklepy jubilerskie w RFN. Robili to od lat 60. Brali też kredyty i nie oddawali. W latach 70. zaczęło im się palić pod nogami i poprosili, żeby ich przerzucić do Polski w porozumieniu ze Stasi dwoma czy trzema mercedesami ze złotem, precjozami. Prośba została wysłuchana. W Katowicach przeładowali precjoza do walizek i zawieźli do Warszawy. Przyszedł minister Szlachcic, popatrzył na złoto, pochwalił oficerów. Szefem wywiadu był wtedy Milewski. Jak potem tym bogactwem dysponowano? Krążyły całe opowieści. Kto miał 50 lat, dostawał złoty zegarek za zasługi. Wreszcie jak przyszedł Kiszczak, to kazał zrobić inwentaryzację, bo nikt jej dotąd nie zrobił. Potem polecił sprzedać to wszystko i pieniądze dać na służbę zdrowia”. Dodam tutaj, że bandyci Milewskiego, wspomniani bracia J., nie cofali się również przed mordowaniem ludzi (komuniści rozważali ich wykorzystanie w celu zabicia Adama Michnika). Znaczy to, że towarzysz Milewski był nie tylko agentem Sowietów, ale także bossem zbrodniczego gangu (zresztą jedno zapewne wiązało się z drugim). Możemy więc być pewni, że w razie potrzeby nie wahałby się zlecić mordu na Popiełuszce – mordu, który miał wszelkie znamiona gangsterskiej zbrodni.
Jedno z moich źródeł podaje, że gangsterzy towarzysza Milewskiego niekiedy przyjmowali zlecenia od GRU. Czy działo się tak za wiedzą i zgodą samego Milewskiego? Czy współpracował on również z sowieckim wywiadem wojskowym? To interesujące pytanie, ponieważ niektóre tropy mogłyby wskazywać na udział GRU w działalności Piotrowskiego i śmierci Popiełuszki. Do takich tropów można też zaliczyć wybór Torunia i okolic na miejsce działalności Organizacji Anty-Solidarność oraz porwania księdza (w Toruniu stacjonowały jednostki armii sowieckiej, więc okoliczny obszar był dobrze znany GRU). Innym podobnym tropem zdaje się wybór bunkra na terenie wojskowym jako lochu dla ofiary. Służby PRL-owskiej armii współpracowały przecież z GRU.
Mimo to, główną rolę w sprawie Popiełuszki najwyraźniej odegrały nie wojskowe, a cywilne służby sowieckie, czyli KGB. Wiemy na pewno, że Mirosław Milewski pozostawał w bliskim związku z ich kierownictwem. Trudno zatem przypuścić, żeby zlecił zamordowanie Popiełuszki bez wiedzy szefów KGB. Nawet jeśli to nie oni wymyślili całą prowokację, nawet jeśli stanowiła ona oryginalny pomysł Milewskiego – sowieckie służby cywilne zapewne chciały mieć nad nią kontrolę. Trudno też uwierzyć w wewnętrznie sprzeczne zapewnienia Piotrowskiego, jakoby uczestnictwo KGB w tej sprawie ograniczało się do biernej obserwacji.
A co z wersją Kaługina, według której inspiratorem zbrodni miał być tylko Milewski, bez udziału KGB? Traktuję jego świadectwo jako godne uwagi. Nie mogę jednak wykluczyć, że były funkcjonariusz KGB wolał oszczędzić organizację, w której niegdyś służył. Mowa przecież o szczególnie głośnej i hańbiącej zbrodni.
Jest jeszcze jedna wiarygodna i kompetentna osoba, która wskazuje na uczestnictwo KGB w zamordowaniu Popiełuszki.

Ubit’ księdza, zniszczyć mecenasa

Wybitny adwokat Krzysztof Piesiewicz, pełnomocnik rodziny księdza Popiełuszki w procesie toruńskim, tak opowiada o okolicznościach, z którymi wówczas się zapoznał: „Wiadomo było, że w lutym i w marcu 1984 roku na terenie Torunia doszło do uprowadzenia i torturowania kilku działaczy Solidarności przez ludzi z tajemniczej «Organizacji AntySolidarnościowej» – oczywiście esbeków – i że w październiku tegoż roku prokuratura rejonowa umorzyła śledztwo z powodu niewykrycia sprawców. A też, że Piotrowski był w tym czasie, przez parę miesięcy, w Toruniu. Pojawiło się pytanie o związek między szczególną aktywnością esbeckiej «konspiracji w konspiracji» a nieco wcześniejszym pobytem w Toruniu szefa KGB gen. Wiktora Czebrikowa[47].
Dodajmy, że Wiktor Czebrikow nie był jakimś lokalnym „szefem KGB na Polskę”. Był samym najwyższym szefem sowieckich cywilnych służb specjalnych, następcą Andropowa. Rozmawiałem z Krzysztofem Piesiewiczem, który z całą mocą potwierdził swoje słowa: pod koniec 1983 r. Czebrikow był w Toruniu. Adwokat od dziesięcioleci podejrzewa sowieckie służby o odpowiedzialność lub współodpowiedzialność za śmierć księdza Popiełuszki. Tymi podejrzeniami dzielił się z innymi. 22 lipca 1989 r. – w komunistyczne „Narodowe Święto Odrodzenia Polski” – matka Krzysztofa Piesiewicza została zamordowana przez „nieznanych sprawców”. Przed śmiercią założono jej taką samą pętlę samodławiącą jak Popiełuszce. Piesiewicz zamierzał ją wówczas odwiedzić, o czym mówił w jednej ze swoich rozmów telefonicznych. Po latach adwokat znalazł wzmiankę w archiwach IPN, z której wynikało, że mógł być wówczas podsłuchiwany. Nie da się więc wykluczyć, że mordercy matki z drugą pętlą czekali na syna.
W 2008 r. Piesiewicz – już jako senator Platformy Obywatelskiej – został odurzony za pomocą tzw. pigułki gwałtu przez kilkuosobowy gang dowodzony przez osobę związaną ze służbami specjalnymi. Przestępcy przebrali go w damską sukienkę i skłonili do wciągania przez nos białego proszku, co oczywiście nagrali. Zdjęcia dostały się do prasy. Zniszczyło to senatora Piesiewicza jako polityka. „Z akt sprawy wynika, że na pytanie jednej z organizatorek tej akcji: «Co zrobimy z nagraniami, jak go nagramy?», padła odpowiedź: «Sprzedamy ruskim»” – mówi Krzysztof Piesiewicz. W tych samych aktach czytamy, że prowokacją kierował niejaki Jan Wojtiuk. W dniu 9 grudnia 2009 r. jej uczestniczka Joanna Dajnowska zeznała, że Wojtiuk jest weteranem służb specjalnych. On sam w zeznaniach z 28 listopada 2009 r. przyznaje się m.in. do posiadania profesjonalnego sprzętu, który pozwala na podsłuchiwanie rozmów z dalekiej odległości. Prowokatorzy planowali też zaciągnąć senatora do warszawskiej restauracji Lemongrass, aby dokonać kolejnych kompromitujących nagrań. Nieistniejąca już restauracja Lemongrass jest miejscem, w którym po kryjomu nagrywano polityków Platformy Obywatelskiej – prawdopodobnie także Donalda Tuska. Jej właściciel Andrzej K. pracował dla rosyjskiego koncernu paliwowego Łukoil. Zaś w spółce Allovita był partnerem niejakiego Andrija Persony-Kononenki, który z kolei jest człowiekiem rosyjskiego supergangstera Siemiona Mogilewicza[48]. Mogilewicz od dziesięcioleci współpracuje z sowieckimi, potem rosyjskimi służbami specjalnymi, w tym z GRU. Ma też liczne powiązania z Antonim Macierewiczem, szczegółowo opisane w książce Macierewicz i jego tajemnice.
Jak powszechnie wiadomo, była również druga restauracja o nazwie Sowa & Przyjaciele, w której podsłuchiwano polityków PO. Pracował w niej kelner Łukasz N., który wcześniej był menedżerem w Lemongrassie. Kelner ten wyrokiem Sądu Okręgowego w Warszawie został uznany za organizatora podsłuchów w Sowie & Przyjaciołach[49]. Najważniejsze jest jednak to, że restauracja Sowa & Przyjaciele należała do dwóch firm zarządzanych przez Krzysztofa Janiszewskiego i Jarosława Babińskiego. Obaj panowie powiązani są z deweloperską Grupą Radius, pan Janiszewski zasiadał we władzach jej spółek (Radius Projekt Jerozolimskie 200 Sp. z o. o., Radius Projekt Aleje Jerozolimskie 200 Sp. z o. o. oraz Radius Projekt Development Sp. z o. o.). Jak wspomniałem na początku tej książki, współzałożycielem Grupy Radius jest Robert Szustkowski, który pieniądze na ten cel miał uzyskać od Andrieja Skocza i Lwa Kwietnoja, rosyjskich oligarchów i członków tak zwanej mafii sołncewskiej (jednej z największych postsowieckich i światowych organizacji przestępczych, współpracującej z GRU i Siemionem Mogilewiczem). Wynika z tego, że nielegalne podsłuchy w Lemongrassie oraz Sowie i Przyjaciołach były dziełem Kremla. Nagrania z tego pierwszego lokalu dotąd nie zostały upublicznione. Nagrania z Sowy & Przyjaciół w 2014 r. trafiły do prasy i innych mediów. Cała Polska zapoznała się wtedy z nonszalanckimi wypowiedziami polityków rządzącej PO (co gorsza, wygłaszanymi nad stołem suto zastawionym drogimi i egzotycznymi daniami). Pomogło to prawicowej partii Prawo i Sprawiedliwość, która wygrała wybory parlamentarne w następnym roku.
Zaraz po zwycięstwie Prawo i Sprawiedliwość zaczęło przeobrażać Polskę na kształt Rosji Putina. Od razu zabrała się za zniszczenie polskiego niezależnego sądownictwa. Tak się składa, że duch tego sądownictwa narodził się podczas procesu toruńskiego. Pod koniec 1984 r. na oczach zdumionej Polski nadzwyczajna kasta esbeków w osobach Pietruszki i jego ludzi stanęła przed sądem i kamerami. Zbrodnia komunistycznych zbirów na bezbronnym obywatelu nie tylko została ukarana, ale osądzona publicznie. Wolnego sądownictwa jeszcze nie było – ale jego głos można było usłyszeć za sprawą prawników, którzy reprezentowali Waldemara Chrostowskiego i rodzinę księdza Popiełuszki. Reprezentowali też wszystkie Polki i wszystkich Polaków, którzy pragnęli sprawiedliwości. Mowy Jana Olszewskiego, Edwarda Wendego, Krzysztofa Piesiewicza uzmysłowiły całej Polsce, jak brzmi prawdziwe prawo, które nie boi się władzy. Ten proces był początkiem przełomu cywilizacyjnego, który trwał do 2015 r. Nie twierdzę, że się spełnił: sądownictwo III RP było niedoskonałe. Proces toruński stanowił nie tylko szczytną inspirację, także obciążenie. Prawnicy występowali tam jako obrońcy księdza, więc odwoływali się do „wiary Polaków”. Jeden z adwokatów, Edward Wende, wyznawał luteranizm, ale słuchacze mów obrończych przez „wiarę Polaków” rozumieli oczywiście „wiarę katolicką”. Głos, który w Toruniu upomniał się o sprawiedliwość, był głosem religijnej elity o szlacheckich i mieszczańskich korzeniach. W potępieniu komunistycznych zbirów można było usłyszeć także potępienie świeckości państwa. Ktoś złośliwy mógł się w nim doszukiwać nawet potępienia dla awansu społecznego… Zjawiska te zobaczyliśmy później w sądownictwie III Rzeczypospolitej. Jej prawnicza elita wielokrotnie stawała po stronie rygorystycznie interpretowanej etyki katolickiej, przeciwko etyce świeckiej (znamienne jest tu orzecznictwo Trybunału Konstytucyjnego w pierwszym ćwierćwieczu wolnej Polski, przeważnie konserwatywne). Sądy III RP nieraz bywały łaskawsze dla bogatych niż dla biednych. Jednak nawet z tymi wadami polskie sądownictwo po 1989 r. było nieporównanie bardziej wolne i sprawiedliwe niż pod komunistycznym butem w PRL. To zapewne nie przypadek, że pierwszym politykiem III RP, którego Rosja postanowiła „zniszczyć nagraniami”, był senator Krzysztof Piesiewicz. Ten sam, którego matka, jak ksiądz Popiełuszko, została zamordowana w 1989 r. za pomocą pętli samodławiącej. Być może chodziło tu nie tylko o zaangażowanie mecenasa Piesiewicza w badanie sowieckich wątków sprawy Popiełuszki. Adwokat i pisarz Piesiewicz, scenarzysta wyświetlanego na całym świecie serialu „Dekalog”, uzmysłowił milionom osób, że sztuka sądzenia jest trudną sztuką, której nie można powierzać ortodoksom, fanatykom i tyranom. Zaś wcześniej, w 1985 r., pozwolił Polsce usłyszeć głos niezawisłego sądownictwa.
Niezawisłe i sumienne sądy to fundament Zachodu, którego pierwszym wrogiem jest Kreml.

Ludzie Macierewicza wybielają Milewskiego

Godne uwagi jest to, że jeden z najbliższych współpracowników Macierewicza jeszcze niedawno próbował uwolnić Milewskiego od podejrzeń o zainspirowanie tej zbrodni. W sierpniu 2010 r. ultraprawicowy bloger piszący pod pseudonimem Aleksander Ścios gwałtownie zaatakował wybitnego politologa Antoniego Dudka. Za co? Za to, że Dudek wskazał Milewskiego jako prawdopodobnego inspiratora mordu na „kapelanie «Solidarności»”. Bloger Ścios zastosował przy tym dość osobliwą argumentację. W swoim artykule pisze m.in., że Milewski nie mógł zabić Popiełuszki, gdyż „już w 1985 roku został usunięty ze wszystkich stanowisk w partii i państwie i przeniesiony na emeryturę”[50]. Zatem Milewski miałby być niewinny zbrodni, bo… został za nią ukarany! Odnotujmy, że wybielanie Milewskiego, człowieka złączonego krótką pępowiną z Kremlem, oznacza też pośrednie wybielanie Sowietów. Jeśli inspiratorem mordu na Popiełuszce nie był sowiecki agent Milewski, to Sowieci jawią się jako niewinni.
Wiosną 2016 r. słowacki dziennikarz Tomáš Forró zidentyfikował Ściosa[51] jako prawicowego działacza Mariusza Maraska[52]. Marasek zdementował odkrycie Słowaka, ale uczynił to dopiero po roku i w sposób całkowicie gołosłowny. Nie odpowiedział na argumenty Tomáša Forró, tylko zapowiedział proces[53]. W sierpniu 2018 r. zapytałem słowackiego dziennikarza, czy w końcu doszło do procesu. Forró odpowiedział, że żadnego procesu Marasek mu nie wytoczył.
Kim jest Mariusz Marasek? To jeden z najwierniejszych współpracowników Antoniego Macierewicza. Doradzał Macierewiczowi jako ministrowi spraw wewnętrznych w 1992 r. W latach 2006–08 zasiadał w utworzonej przez Macierewicza komisji ds. weryfikacji Wojskowych Służb Informacyjnych (która przyczyniła się do ujawnienia polskich agentów działających w Rosji i jej strefie wpływów). 30 grudnia 2015 r. Macierewicz powołał Maraska na dyrektora Centrum Eksperckiego Kontrwywiadu NATO w Krakowie[54]. Nominację tę celebrowały prawicowe media, włącznie z Radiem Maryja[55].
Należy też odnotować, że Wojciech Sumliński – prawicowy dziennikarz, który często korzysta ze źródeł bliskich Antoniemu Macierewiczowi – od lat lansuje swoją wersję przyczyn i okoliczności śmierci księdza Popiełuszki. Według tej wersji ksiądz miałby zginąć dopiero 25 października, po długotrwałych torturach. Prawdę o jego śmierci mieliby ukrywać Kiszczak i Jaruzelski, bo to oni – według Sumlińskiego – byli za nią odpowiedzialni[56]. Nie trzeba dodawać, że lansując takie tezy również redaktor Sumliński – chcąc nie chcąc – wybiela Milewskiego i Sowietów.
Oczywiście, nie tylko zwolennicy Macierewicza mają wątpliwości co do winy Milewskiego. Jak się zdaje, podziela je również Andrzej Gdula. Odbyłem z nim długą i szczegółową rozmowę na temat morderstwa Popiełuszki i ówczesnych układów w MSW. Podczas tej rozmowy Gdula przyznał, że mówiono wówczas, iż Milewski „[…] jest bardzo szanowany przez KGB. W latach 40. współpracował z rosyjską służbą wojskową albo z KGB na Białostocczyźnie. Ale Jaruzelski i Kiszczak nie mieli żadnych dowodów winy Milewskiego w sprawie Popiełuszki”. Stwierdzenie o braku dowodów winy Gdula powtórzył kilkukrotnie. Później, w trakcie rozmowy dodał jednak, że Milewski był bardzo ostrożny, nie zostawiał śladów swoich decyzji. „Kiszczak własnoręcznie pisał konkretne polecenia na dokumentach: zatwierdzam, zróbcie to i to. A Milewski robił tylko dopisek: «postąpić zgodnie z rozmową». Nie pisał tego, co zlecił ustnie”. Tłumaczyłoby to, dlaczego Jaruzelski i Kiszczak w sprawie Popiełuszki oprócz słów Piotrowskiego nie dysponowali bezpośrednimi dowodami winy Milewskiego.

Odpowiedzialność Ciastonia

Jaki udział w śmierci księdza miał Władysław Ciastoń, protektor Mikołajskiego, zatem pośrednio też Macierewicza? Wybitni znawcy i świadkowie epoki – Adam Michnik, profesor Andrzej Friszke – wątpili i wątpią, by jednym z członków spisku Milewskiego był Ciastoń. Podkreślają jego lojalność wobec ministra Kiszczaka. Przecież Kiszczak zrobił z Ciastonia wiceministra i szefa całej SB! Z tymi splendorami nieporównywalny jest wcześniejszy awans towarzysza Ciastonia na szefa departamentu, do którego mógł przyczynić się Milewski. Ale jeśli Ciastoń był lojalny wobec Kiszczaka, nie spiskował z Milewskim, nie brał udziału w zorganizowaniu mordu na Popiełuszce, to dlaczego Kiszczak miałby go za ten mord ukarać? Dlaczego zdymisjonował go i wysłał do Albanii? Eksperci odpowiadają na tę wątpliwość. Ich zdaniem chodziło o to, że Ciastoń nie dopilnował Departamentu IV. Dzięki temu spiskowcy mogli spokojnie zaplanować zbrodnię, potem jej dokonać. Liczyło się też stworzenie odpowiedniego wrażenia. Ciastoń był szefem całej SB. Kiszczak chciał pokazać opinii publicznej i samym esbekom, że SB jako takie nie jest bezkarne. Ukaranie szefa całej służby miało być wyrazistym znakiem nowej ery, ery odpowiedzialności!
Profesor Andrzej Friszke dopuszcza też inną możliwość. Nawet lojalny Ciastoń mógł się jawić Kiszczakowi jako zbyt samodzielny, zbyt mocny, zbyt dobrze zasiedziały w MSW, zaś minister wolał stuprocentowo posłusznych ludzi, których sam wprowadził do resortu. Hipoteza profesora Friszkego poniekąd zgadza się z wersją Gduli, według którego Kiszczak ukarał Ciastonia za niezależność czy też „przemądrzałość”. Te odpowiedzi mają jedną wielką zaletę. Pozwalają zawęzić krąg podejrzanych. Jeśli Władysław Ciastoń nie uczestniczył w spisku Mirosława Milewskiego, to najprawdopodobniej nie uczestniczyli w nim ludzie Ciastonia. W takim razie nie musielibyśmy pytać o to, jaką rolę w planach Milewskiego mógł odgrywać zaufany człowiek Ciastonia i cichy opiekun Macierewicza, czyli towarzysz Stefan Mikołajski. Zaś rezygnacja z tego pytania jest kusząca, gdyż wynikają z niego inne pytania – trudne, przykre i brzydkie, które musiałyby dotyczyć Macierewicza. Czy Mikołajski miał wyhodować endeckie, „patriotyczne” ugrupowanie pseudo-opozycyjne, które poparłoby ewentualny pucz Milewskiego? Czy miał wychować radykalnego narodowego lidera, który w odpowiednim momencie ogłosiłby, że „patriotyczna” część opozycji popiera „patriotyczną” część SB i nowego „patriotycznego” wodza – już nie Jaruzelskiego, tylko Milewskiego?
Czy Mikołajski miał stworzyć nowego Bolesława Piaseckiego?
Dlaczego ulubieniec Mikołajskiego, Antoni Macierewicz, przestał się „ukrywać” tuż przed nadejściem jesieni 1984 r.?
Dlaczego w lipcu tego roku Piotr Naimski w nagły, niespodziewany i tajemniczy sposób wrócił do Polski?
Nie mogę jednak usunąć tych pytań z niniejszej książki. Nie mogę, gdyż odpowiedź, według której Ciastoń w sprawie Popiełuszki winien był tylko niedopatrzenia, nie zgadza się z chronologią zdarzeń.
Zbrodnia dokonała się w 1984 r., Ciastoń został wysłany do Albanii w 1987 r. Karanie z takim poślizgiem za niedopatrzenie samo wygląda na niedopatrzenie. Nie ma sensu z wielu powodów. Takie opóźnienie osłabiało efekt odstraszający kary, gdyż odbierało jej jednoznaczną wymowę. Jeśli Kiszczak karząc Ciastonia chciał wysłać esbeckim dygnitarzom komunikat: „Pilnuj, by twoi ludzie nie knuli samodzielnie z KGB i nie zabijali samowolnie po kątach”, jeśli taki był cel albańskiego zesłania – to czasowy poślizg czynił je nieskutecznym. Kierownicy i funkcjonariusze MSW mogli sobie pomyśleć coś innego: „Dopiero teraz zsyłają Ciastonia? Zatem nie za sprawę Popiełuszki, tylko za coś świeższego. Może pokłócił się z Kiszczakiem?”. Tak właśnie zdaje się myśleć Gdula.
Od wewnętrznego efektu dyscyplinującego – jak widać, wątpliwego – przejdźmy do zewnętrznego efektu wizerunkowego. Jeżeli Czesław Kiszczak chciał pokazać opinii publicznej, że SB oczyszcza się po sprawie Popiełuszki, trzyletnie opóźnienie kompletnie zamazywało ten przekaz. W 1987 r. spora część opinii publicznej powoli zapominała o sprawie Popiełuszki (wbrew temu, co się nam czasem wmawia, pamięć o męczennikach rzadko bywa spontaniczna i długotrwała). Nawet dobrze poinformowani i czytający między wierszami obywatele mogli nie skojarzyć, że dymisja Ciastonia ma coś wspólnego z mordem na księdzu. Dlatego „kara z trzyletnim poślizgiem” jawi się jako absurdalna i niewytłumaczalna również z PR-owskiego punktu widzenia.
Dymisja Ciastonia i zesłanie go do Albanii w 1987 r. mogłoby być karą za mord na Popiełuszce w jednym wypadku. Mogłoby nią być, gdyby Jaruzelski i Kiszczak dopiero w 1987 r. odkryli coś, co w sprawie Popiełuszki obciążało Ciastonia. Tu od razu nasuwa się przypuszczenie, że takie odkrycie mogło obciążać również Mikołajskiego, którego Ciastoń nagle wysłał do NRD na krótko przed swoją dymisją (i którego wbrew jego protestom po dymisji Ciastonia sprowadzono z powrotem do PRL). Gdyby Kiszczak i Jaruzelski dokonali takiego odkrycia dopiero w 1987 r. (lub pod koniec 1986 r.), musiałoby to znaczyć, że winę Władysława Ciastonia stanowiło coś innego niż mimowolne dopuszczenie do morderczej samowoli esbeków. Albowiem to, że pod rządami Ciastonia doszło w SB do morderczej samowoli, było wiadome już w październiku 1984 r. Niemal trzy lata przed jego dymisją i zesłaniem.

Opinia mecenasa Piesiewicza

Co więcej, jest jeden znakomity znawca i świadek epoki, którego zdaniem Ciastoń wydał zgodę na zamordowanie księdza Popiełuszki. Chodzi o mecenasa Piesiewicza, który nie tylko reprezentował rodzinę duchownego w procesie toruńskim. Był również jej przedstawicielem po upadku komunizmu, podczas procesu Władysława Ciastonia. Razem z prokuraturą, w latach 1992–94 Piesiewicz oskarżał Ciastonia o współudział w zamordowaniu Popiełuszki.
Piesiewicz uważa, że Kiszczak i Jaruzelski mogli być współwinni śmierci Popiełuszki – co ja uważam za wątpliwe, zaś zwolennicy Macierewicza mają za pewnik. Jednak w przeciwieństwie do zwolenników Macierewicza, adwokat nie próbuje tuszować odpowiedzialności Sowietów za zbrodnię. Przedstawia rekonstrukcję zdarzeń opartą na szczegółowej analizie akt sprawy, zeznań sprawców i regulaminu PRL-owskiego MSW. Rekonstrukcja ta zaprzecza wersji, według której grzechem Ciastonia miałby być jedynie niedostateczny nadzór nad esbekami, którzy zajmowali się Popiełuszką. Jak się okazuje, Ciastoń bardzo się interesował i Popiełuszką, i działaniami esbeków wobec księdza. Czy robił to w porozumieniu z Milewskim i jego sowieckimi mocodawcami? W odpowiedzi na to pytanie Krzysztof Piesiewicz przesłał mi mowę oskarżycielską, którą wygłosił na procesie Ciastonia. Razem z jej autorem wybrałem i przeredagowałem najważniejsze jej fragmenty.
W tej sprawie trzeba sięgnąć głębiej, w inne służby niż tylko SB” – mówił podczas procesu i mówi dzisiaj Piesiewicz. „Było dwóch agentów Wojskowej Służby Wewnętrznej w kościele w Bydgoszczy, gdzie Popiełuszko przyjechał 19 października. To byli wywiadowcy z innego pionu niż MSW. A przede wszystkim towarzysz Wiktor Czebrikow, szef KGB, w grudniu 1983 r. przebywał w Polsce przez 13 dni. Potem, po morderstwie, gdy zaczęło się śledztwo w sprawie Popiełuszki warszawski rezydent KGB swobodnie sobie chodził po całym budynku polskiego MSW, wchodził do wszystkich pokoi. Odwiedzał też Zakład Kryminalistyki w Komendzie Głównej MO. W aktach zaś czytamy, że Piotrowski zapewniał Pękalę: «Nie przejmuj się, kryminalistyka jest nasza».
Co do samego MSW, to mamy do czynienia ze strukturą nie tylko hierarchicznie podporządkowaną, ale wręcz militarną lub paramilitarną. Są stopnie, jest regulamin, jest tajność, są rozkazy. Poszczególne czynności operacyjne wymagają akceptacji konkretnych osób usytuowanych hierarchicznie w strukturze dowodzenia. Czynności operacyjne w postaci podsłuchu telefonicznego czy pokojowego wymagały akceptacji góry – wiceministra, ministra. Nie tylko z uwagi na charakter tych czynności, ale również z uwagi na zaangażowanie środków (pamiętajmy, że wobec Popiełuszki stosowano podsłuch ciągły, szczególnie w okresie działań specjalnych). Użycie jakiegokolwiek instrumentu wymagało pobrania ich z departamentu techniki. Wyjazd samochodem służbowym wymagał zezwolenia. Pobranie radiostacji wymagało, żeby ktoś ją funkcjonariuszom wydał. Aby tę maszynerię dostać, należało uzyskać akceptację dowództwa dla całego planu.

W aktach jest jeszcze jedna charakterystyczna wypowiedź zabójcy Popiełuszki, Grzegorza Piotrowskiego, w sprawie napadu na innego duchownego: «Jeśli chodzi o księdza Bardeckiego, to ja sporządziłem notatkę, że nie można tam wejść bez użycia siły. I taki plan-notatkę zrobiłem na polecenie. Polecił mi gen. Płatek, to kojarzę ewidentnie. Ja wtedy byłem w Wydziale VI, on nadzorował ów wydział. To był plan pozorowanego napadu na mieszkanie. Ten dokument został zaaprobowany przez gen. Ciastonia. Pamiętam podpisy akceptujące. Poczyniliśmy przygotowania do napadu. Pobrałem środki chemiczne, które wydano mi z Departamentu Techniki». Były to środki obezwładniające. Dlaczego zacytowałem ten cały fragment z zeznań Piotrowskiego? Ponieważ pokazuje on zasady działania SB w takich sprawach. Zgodnie z tymi zasadami, Ciastoń aprobuje zaplanowane akcje specjalne o charakterze przemocy.
Dlaczego w sprawie Popiełuszki miałoby być inaczej? W sprawie ważniejszej i bardziej doniosłej – także dla esbeków – niż sprawa księdza Bardeckiego?

Wszystko wskazuje na to, że w sprawie Popiełuszki wszelkie zabezpieczenia, akceptacja przełożonych, przygotowanie, planowanie – wszystko to musiało zostać przeprowadzone znacznie dokładniej niż w przypadku księdza Bardeckiego. Dodajmy jeszcze, że drugi z zabójców, Leszek Pękala, mówi: «Narady trwały 3 tygodnie», gdy opisuje przygotowania do innej «akcji specjalnej».
Kolejna kwestia: najniższy pracownik MSW wiedział, że jakikolwiek zamach na księdza Popiełuszkę jest sprawą wagi państwowej. To było jasne, stąd tyle sił i środków, aby «monitorować» jego istnienie. Oczywistym jest też, że zainteresowanie jego działalnością było na najwyższych szczeblach władzy. Było to jasne dla całego pionu MSW, a szczególnie wydziału VI w Departamencie IV. Władysław Ciastoń, nadzorujący wiceminister, doskonale wiedział, że czynności operacyjne w stosunku do księdza wykonują Pietruszka i Piotrowski oraz ich ludzie. Mamy uwierzyć, że oni – przy otwartej kurtynie – wyłamują się po raz pierwszy i na własną rękę planują akcję? To nie jest możliwe (chyba, że mieli jakieś inne kierownictwo nad sobą). Oznaczałoby to, że oni świadomie decydują się na karę śmierci, bo musieliby zostać potraktowani jak sabotażyści. A to nie byli samobójcy, kamikadze, czy głupcy. Piotrowski miał 151 ilorazu inteligencji w skali Wechslera.
Pamiętajmy też, że różne departamenty MSW uczestniczyły w działaniach wobec Popiełuszki. Takie współdziałanie departamentów wymagało zgody ministra – lub wiceministra. Zaś nadzorującym wiceministrem w tym przypadku był Ciastoń.
Przejdźmy do ciągu wydarzeń, które skończyły się na tamie pod Włocławkiem. Ksiądz Jerzy Popiełuszko jest pilnowany, podsłuchiwany, inwigilowany, jego kazania są nagrywane, fotografowane, wszystko dzieje się z dnia na dzień, powstaje pełna dokumentacja jego życia prywatnego i posługi kapłańskiej. Akceptowana jest pełna gama działań inwigilacyjnych. Skróty raportów, przemówień i kazań trafiają na biurko najwyższych dostojników. Przede wszystkim, ksiądz Popiełuszko jest obiektem sumiennego, dokładnego zainteresowania Ciastonia. Pietruszka mówi: «Przekazywałem na naradach, że Ciastoń sugeruje, aby uciszyć, aby zamilknął […] Ciastoń mówił róbcie co trzeba, on musi zamilknąć […] Uzgodniliśmy z Ciastoniem, że trzeba cisnąć Piotrowskiego i stołeczny urząd; […] Ciastoń akceptował bardziej drapieżne środki i czynności operacyjne, co w tym wypadku oznaczało środki przymusu bezpośredniego, wywołujące strach u osoby». Ciastoń wprost oświadczył do Płatka: «Macie sprawdzony margines swobody»!
Mimo wielu słów, półsłówek i niedopowiedzeń, czytelność poleceń była jasna i oczywista. Znowu Pietruszka: «Inspiracyjna i rozkazodawcza rola, w odniesieniu do koncepcji, jest jednoznaczna o czym świadczą figurujące podpisy. Inspirującą rolę miał generał Ciastoń […] Byłem wciąż strofowany, że nic nie robimy, przez Płatka (…). Kilkakrotnie byłem świadkiem rozmów Płatka przez telefon, w których sumitował się w jakiś sposób. Wynikało z tego, że z tamtej strony padało sformułowanie «towarzyszu ministrze». Takiego sformułowania używano też do wiceministrów». Z kolei Leszek Pękala tłumaczy: «Konspiracja w konspiracji rozumiana była tak, aby było tajne wobec szeregowych funkcjonariuszy MSW i Komendy Stołecznej […] Piotrowski mówił o górze. Pytałem go kto jest górą. Mówił dyrekcja i padało słowo Ciastoń. Dyrekcja to była dla mnie jasne – to Płatek, Pietruszka i Ciastoń».

Pękala mówi też o tym, że morderstwo było zaplanowane, nawet w kilku wersjach, przy użyciu różnych środków: «Była benzyna do podpalenia samochodu. Zabijanie to była jedna z wersji. […] wchodziło w grę oblanie benzyną, nawet bez telefonu, telefon miał być po akcji […] głównym celem akcji było jednak zabójstwo, nie porwanie […] Z tego co wiem, osobą decydującą ostatecznie i osobą, z którą należało się rozliczyć ostatecznie był generał Ciastoń […] Taka była struktura – jeżeli nadzoruje Ciastoń, to było oczywiste, że akceptuje Kiszczak»”. Tyle mecenas Piesiewicz.
Zacytowane przez niego zdanie Pękali – to o nadzorze Ciastonia i akceptacji Kiszczaka – jest znaczące. Nie znaczy ono jednak, że mord na Popiełuszce musiał zostać uprzednio zaakceptowany przez Kiszczaka. Pękala nie mówi: „Jeżeli nadzoruje Ciastoń, to akceptuje Kiszczak”. Pękala mówi: „Jeżeli nadzoruje Ciastoń, to było oczywiste, że akceptuje Kiszczak”. Esbecy traktowali wolę Ciastonia jako oczywistą wolę Kiszczaka – a to dawało Ciastoniowi wielką władzę i wielkie pole do nadużyć. Ciastoń jako szef SB musiał służyć za główny kanał komunikacji między Kiszczakiem a esbekami. Mógł wykorzystać tę pozycję, żeby doprowadzić do zabójstwa księdza. Tym bardziej, że jako szef SB, wiceminister i generał dywizji nie ryzykował tyle, co stojący niżej w hierarchii wykonawcy zbrodni. Zaś jeśli cieszył się poparciem Milewskiego i Sowietów, ryzykował naprawdę niewiele (jak okazało się później, kilka lat na stanowisku ambasadora w ponurym kraju).
Ale dlaczego Ciastoń miałby spiskować z Milewskim przeciw Kiszczakowi, który zrobił go wiceministrem i szefem całej SB? W przypadku większości ludzi zasada wdzięczności i wzajemności działa lepiej lub gorzej. Wiemy jednak, że Ciastoń był nietuzinkowym i bardzo ambitnym człowiekiem. Nie musiał zachowywać się w sposób standardowy. W 1979 r., gdy Milewski nieformalnie rządził MSW, Ciastoń uzyskał awans na szefa Departamentu III A. Mimo to w 1981 r. Ciastoń najwyraźniej nie płakał po Milewskim, bo związał się z Kiszczakiem w zamian za jeszcze wyższy awans. Nie był więc człowiekiem psiej wierności. Był kimś, kto kalkulował. Możliwe, że liczył się z ewentualnością, o której wspominał profesor Friszke (czyli z tym, że minister Kiszczak nawet lojalnego Ciastonia może zastąpić jakąś swoją kreaturą – jeszcze bardziej lojalną, bo stuprocentowo zależną). Jeśli towarzysz Milewski obiecał towarzyszowi Ciastoniowi awans na ministra oraz poparcie Kremla, obaj towarzysze mogli znów się do siebie zbliżyć.
Innym argumentem na rzecz lojalności Władysława Ciastonia wobec Czesława Kiszczaka miałaby być jego przyjaźń z generałem Dankowskim, człowiekiem Kiszczaka. Argument ten obala świadek, który poznał MSW od wewnątrz w latach 80., czyli Andrzej Gdula. Gdula nie tylko powiedział mi, że Ciastoń patrzył z góry na swego szefa Kiszczaka, ale dodał też, że przyjaźń z Dankowskim stanowiła wyjątek: „Ciastoń miał dobre kontakty z Dankowskim, który przyszedł do MSW z wojska. Ale poza tym nie był miłośnikiem żołnierzy [ludzi z wojskowych służb, których Kiszczak wprowadził do MSW i cywilnej SB – przyp. aut.]. «Nie rozumieją gospodarki», mówił. Był bardziej wykształcony niż Kiszczak czy Milewski. Nie naginał się. Nie walczył o lepszy kontakt z Kanią, Jaruzelskim”.
Słowa Andrzeja Gduli, jak się zdaje, dają nam pewien wgląd w motywacje Ciastonia. Możemy sobie wyobrazić, dlaczego fanatyk-ideowiec Ciastoń mógł spiskować z fanatykiem-cynikiem Milewskim. Albowiem to gospodarka, którą Ciastoń po esbecku „ochraniał”, stanowiła podstawowy problem komunizmu. W komunistycznym świecie procesy gospodarcze były planowane i sterowane przez państwo. Miało to usprawnić produkcję i dystrybucję produktów, ale okazało się przeciwskuteczne. Machina państwowa nie umiała przewidzieć potrzeb konsumentów, ani tym bardziej ich zaspokoić. Towarów nieustannie brakowało. Niemal każdy miał pracę, niemal każdy co miesiąc dostawał plik banknotów. Niewiele jednak można było za nie kupić, bo półki sklepowe świeciły pustkami. Istniejący na Zachodzie tzw. wolny rynek, choć daleki od ideału, lepiej zaspokajał ludzkie potrzeby. Mniej lub bardziej swobodnie działający przedsiębiorcy prywatni wytwarzali więcej atrakcyjnych towarów i sprawniej docierali z nimi do konsumentów. Czasem nawet wytwarzali je taniej. Oczywiście nieustannie rywalizowali ze sobą – ale to działało na korzyść konsumentów, nie na ich szkodę. Komuniści i socjaliści nie chcieli się z tym pogodzić. Niektórzy wierzyli, że problem rozwiąże cybernetyka. Marzyli o wielkim superkomputerze, który będzie przetwarzać sygnały od konsumentów i informacje od analityków, aby przetwarzać je w słuszne ogólnokrajowe decyzje. Wśród tych marzycieli był socjalistyczny prezydent Chile, Salvador Allende. Za jego rządów w latach 1971–1973 Chilijczycy skonstruowali taki superkomputer (oczywiście z naszego punktu widzenia bardzo prymitywny). Nazywano go Synco albo Cybersyn. W opracowaniu Designing Freedom, Regulating a Nation: Socialist Cybernetics in Allende’s Chile autorstwa profesor Eden Mediny z Indiana University czytamy, że Synco bywał użyteczny. W 1972 r. pomógł chilijskiemu rządowi zagwarantować zaopatrzenie w żywność dla stołecznego miasta Santiago podczas strajku kierowców ciężarówek. Czterdzieści tysięcy kierowców blokowało drogi do stolicy, jednak dzięki komputerowi zaopatrzono stołeczne sklepy przy pomocy zaledwie dwustu łamistrajków[57]. Niestety, w 1973 r. generał Pinochet opanował Chile i wprowadził „dyktaturę liberalną”. Podczas puczu zginął nie tylko prezydent Allende, ale także Synco. Zbrojni „liberałowie” Pinocheta, którzy w imię wolności gospodarczej zniewolili kraj, walkę z planowaniem ekonomicznym uważali za priorytet. Dlatego dopuścili do zniszczenia tzw. pokoju sterowniczego superkomputera (sala, która była interfejsem maszyny). Oczywiście, neutralizacja blokady dróg przez Synco była pojedynczą operacją logistyczną. Programowanie całego rynku i perfekcyjne zaspokajanie wszystkich potrzeb konsumentów to znacznie trudniejsza sprawa (nawet dzisiejsze superkomputery nie poradziłyby sobie z tym zadaniem). Dlatego użyteczność Synco była ograniczona. Jednak eksperymenty chilijskie budziły wielkie nadzieje lewicy nie tylko na Zachodzie. Interesował się nimi również Antoni Macierewicz, który, jak wiemy, wielbił pamięć prezydenta Allende (choć uznawał go za niedostatecznie lewicowego)[58]. Wiadomość o „sukcesach gospodarczych socjalistycznego komputera” elektryzowała starych i młodych towarzyszy.
Można się domyślać, że zelektryzowała towarzysza Ciastonia. On przecież długie lata poświęcił tworzeniu komputerów. Następnie zaś zajmował się gospodarką z ramienia MSW. Można się domyślać, że Władysław Ciastoń nieraz wracał myślą do chilijskiej maszyny w latach 70. i 80., gdy Polską wstrząsały fale strajków. Myśl, że subtelny „mózg elektronowy” może zneutralizować strajki bez stosowania przemocy musiała być fascynująca dla wielu komunistów. Szczególnie dla ideowców, którzy stosowaną przez siebie przemoc uznawali za „zło konieczne”, a nie „męski sport” i źródło przyjemności. Ciastoń zaliczał się do tych pierwszych, zapewne więc fascynowała go wizja superkomputera, który planuje wszystkim Polkom i Polakom pracę oraz czas wolny, idealne zakupy i idealne rozrywki… Jak również analizuje ich działania w najdrobniejszych szczegółach! Z takim komputerem skończyłyby się wszelkie bunty. Nie byłoby do nich powodów, bo nie byłoby niezaspokojonych potrzeb. Co więcej, nie mogłyby się nawet zatlić, skoro każdy kęs, łyk, oddech i odruch obywatela byłby znany i zbadany, a wcześniej – przewidziany.
Superkomputer łączący powszechny catering z powszechnym monitoringiem… Dzisiaj to kapitalizm wiedzie nas w tę stronę. Jednak w latach 70. taka wizja frapowała jego wrogów. Jak również genialnego pisarza Stanisława Lema. On jednak zachowywał zdrowy rozsądek i do utopii tego rodzaju podchodził z większym krytycyzmem. Odnotujmy przy okazji, że twórczością Lema żywo interesował się minister spraw wewnętrznych Franciszek Szlachcic. Co ciekawe, w tym samym czasie Szlachcic próbował wciągnąć w swoje plany i Lema, i Ciastonia. Gdy w 1971 r. minister ściągał komputerowca Ciastonia z powrotem do MSW, jakich argumentów używał? Poniekąd cybernetycznych: chwalił pojemny umysł Ciastonia zdolny objąć nie tylko gospodarkę, ale też skomplikowane zależności łączące ją z innymi sferami. „Wróć do ministerstwa, budujemy nowe struktury, które będą ochraniać przemysł, potrzebny jest nam ktoś, kto rozumie sprawy gospodarki szeroko” – tak to brzmiało według Andrzeja Gduli. Równocześnie minister Szlachcic dzwonił do Lema, szukając u niego rady i poparcia. Pisarz wspominał o tym w wywiadach, informacje na ten temat dostępne są również w internecie[59]. Jednak między Lemem a Ciastoniem istniała zasadnicza różnica. Obaj cieszyli się ponadprzeciętną inteligencją, ale Lem również mądrością. Pisarz odmówił ministrowi, esbek-komputerowiec nie. Z poparciem Szlachcica, potem Milewskiego, esbek-komputerowiec Ciastoń mógł marzyć o globalnym przodownictwie Polski w dziedzinie cybersocjalizmu. Mógł widzieć, jak PRL w tej sztafecie przejmuje pochodnię od Chile, jak staje się pionierem komunistycznego świata, rybą-pilotem przed nosem sowieckiego rekina. Oczywiście, sowiecki rekin musiałby się na to zgodzić. Na szczęście, towarzysz Milewski miał dobre stosunki z Sowietami…
W 1981 r. niebo się chmurzy. Milewski odchodzi ze stanowiska ministra spraw wewnętrznych. Przychodzi Kiszczak, człowiek z wojska i wojskowych służb. Ciastonia czeka miód pomieszany z dziegciem. Zostaje wyniesiony na stanowisko wiceministra i szefa SB. Kiszczak go faworyzuje, ale nie rozumie gospodarki. Ten żołnierz wyobraża sobie, że gospodarka jest jak armia. Dowódca od produkcji mięsa musi tylko wydać właściwy rozkaz, a wtedy posłuszni żołnierze od produkcji mięsa wyprodukują odpowiednią jego ilość (nawet Jerzy Urban, największy chyba wielbiciel Czesława Kiszczaka, przyznaje, że cierpiał on na takie umysłowe ograniczenie). Oczywiście Kiszczak ma swoich ekonomistów, którzy planują jakieś reformy. Co ciekawe, ich pomysły idą w odwrotnym kierunku niż myślenie szefa. Jednak cybernetyczny ultrakomunista Ciastoń musi uznawać ten kierunek za jeszcze gorszy. Ekonomiści Kiszczaka chcą usamodzielniać przedsiębiorstwa państwowe zamiast poddać je ściślejszej i wnikliwszej kontroli. Do tego jeszcze „radzieccy towarzysze” nieszczególnie ufają Kiszczakowi. Raczej nie chcieliby, żeby jego reżim dysponował jakimś „superkomputerem socjalizmu”.
Co na to wszystko Ciastoń? Spróbujmy zrekonstruować możliwy tok jego myśli (pamiętając oczywiście, że taka rekonstrukcja ma wyłącznie walor hipotezy).
Kiszczak to ślepy zaułek – może myśleć towarzysz Ciastoń – z drugiej strony, propozycja towarzysza Milewskiego wiąże się z ryzykiem. Ale może przynieść ogromne korzyści dla socjalizmu i dla mnie. Taka jest etyka rewolucji. Rewolucjonista ryzykuje i poświęca mniejsze dobro dla większego. Budowę nowego lepszego społeczeństwa-komputera trzeba zacząć od przerobienia wadliwego obwodu. Trzeba wyrzucić z niego element, który przetwarza uczucia religijne (już same w sobie kłopotliwe) w sentymenty antyrządowe. Z całego układu trzeba wymontować Popiełuszkę. Milewski mówi, że w ten sposób wymontujemy też Kiszczaka. Bardzo cybernetyczny ruch: za jednym zamachem rozwiązujemy dwa problemy… Czy w wymarzoną machinę Ciastonia miał zostać wmontowany nowy lepszy chip do przetwarzania sentymentów religijno-narodowych, w układzie scalonym PRL z ZSRR? Czy w machinę Władysława Ciastonia miał zostać wmontowany Antoni Macierewicz?

Tomasz Piątek

Źródła:

https://arbitror.pl/produkt/macierewicz-jak-to-sie-stalo/

https://wiadomosci.dziennik.pl/historia/aktualnosci/artykuly/610666,wojciech-polak-historyk-ks-jerzy-popieluszko-morderstwo-czeslaw-kiszczak-wojciech-jaruzelski.html

Przypisy źródłowe do przedstawionego fragmentu książki “Macierewicz. Jak to się stało“:

[1] L. Dudkiewicz, Z ludźmi pracy na Jasnej Górze, „Niedziela” (wydanie internetowe), nr 23, 2010, <http://niedziela.pl/artykul/91979/nd/Z%C2%A0ludzmi-pracy-na-Jasnej-Gorze>.

[2] T. Fredro-Boniecki, Zwycięstwo księdza Jerzego. Rozmowy z Grzegorzem Piotrowskim, Warszawa 1990.

[3] Tamże, s. 59.

[4] K. Daszkiewicz, dz. cyt., s. 399.

[5] Dane osoby z katalogu funkcjonariuszy aparatu bezpieczeństwa, Biuletyn Informacji Publicznej Instytutu Pamięci Narodowej. Komisja Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu, <https://katalog.bip.ipn.gov.pl/informacje/30148>, dostęp: 14 września 2018.

[6] Krupscy to stary i rozgałęziony po całych Kresach ród szlachecki sięgający od dostojników I Rzeczypospolitej po biedne zaścianki, jeśli więc mowa o jakimś pokrewieństwie, to odległym.

[7] P. Kucharczak, Ujawnić tajniaka, „Gość Niedzielny” (wydanie internetowe), 9 sierpnia 2006, <https://www.gosc.pl/doc/766291.Ujawnic-tajniaka>.

[8] K. Daszkiewicz, dz. cyt., s. 414–417.

[9] W. Polak, Toruńskie wątki i echa sprawy księdza Jerzego Popiełuszki, „Biuletyn IPN” nr 10, 2004, <http://www.polska1918-89.pl/pdf/torunskie-watki-i-echa-sprawy-ksiedza-jerzego-popieluszki,5790.pdf >, dostęp: 14 września 2018; J. Hołub, Polowanie na toruńskich konspiratorów. Historia z PRL-u, „Gazeta Wyborcza” (wydanie internetowe), 8 lutego 2016, <http://wyborcza.pl/alehistoria/1,121681,19594080,polowanie-na-torunskich-konspiratorow-historia-z-prl-u.html>.

[10] Dane osoby z katalogu funkcjonariuszy aparatu bezpieczeństwa, Biuletyn Informacji Publicznej Instytutu Pamięci Narodowej. Komisja Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu, <https://katalog.bip.ipn.gov.pl/informacje/86690>, dostęp: 14 września 2018.

[11] Dane osoby z katalogu funkcjonariuszy aparatu bezpieczeństwa, Biuletyn Informacji Publicznej Instytutu Pamięci Narodowej. Komisja Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu, <https://katalog.bip.ipn.gov.pl/informacje/42907>, dostęp: 14 września 2018.

[12] Dane osoby z katalogu funkcjonariuszy aparatu bezpieczeństwa, Biuletyn Informacji Publicznej Instytutu Pamięci Narodowej. Komisja Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu, <https://katalog.bip.ipn.gov.pl/informacje/141935>, dostęp: 14 września 2018.

[13] Dane osoby z katalogu funkcjonariuszy aparatu bezpieczeństwa, Biuletyn Informacji Publicznej Instytutu Pamięci Narodowej. Komisja Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu, <https://katalog.bip.ipn.gov.pl/informacje/83674>, dostęp: 14 września 2018.

[14] Dane osoby z katalogu funkcjonariuszy aparatu bezpieczeństwa, Biuletyn Informacji Publicznej Instytutu Pamięci Narodowej. Komisja Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu, <https://katalog.bip.ipn.gov.pl/informacje/83006>, dostęp: 14 września 2018.

[15] Dane osoby z katalogu funkcjonariuszy aparatu bezpieczeństwa, Biuletyn Informacji Publicznej Instytutu Pamięci Narodowej. Komisja Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu, <https://katalog.bip.ipn.gov.pl/informacje/92302>, dostęp: 14 września 2018.

[16] Dane osoby z katalogu funkcjonariuszy aparatu bezpieczeństwa, Biuletyn Informacji Publicznej Instytutu Pamięci Narodowej. Komisja Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu, <https://katalog.bip.ipn.gov.pl/informacje/83079>, dostęp: 14 września 2018.

[17] Dane osoby z katalogu funkcjonariuszy aparatu bezpieczeństwa, Biuletyn Informacji Publicznej Instytutu Pamięci Narodowej. Komisja Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu, <https://katalog.bip.ipn.gov.pl/informacje/42624>, dostęp: 14 września 2018.

[18] K. Daszkiewicz, dz. cyt., s. 214–236.

[19] A. Macierewicz, Raport o działaniach żołnierzy i pracowników WSI oraz wojskowych jednostek organizacyjnych realizujących zadania w zakresie wywiadu i kontrwywiadu wojskowego przed wejściem w życie ustawy z dnia 9 lipca 2003 r. o Wojskowych Służbach Informacyjnych w zakresie określonym w art. 67. ust. 1 pkt 1 – 10 ustawy z dnia 9 czerwca 2006 r. „Przepisy wprowadzające ustawę o Służbie Kontrwywiadu Wojskowego oraz Służbie Wywiadu Wojskowego oraz ustawę o służbie funkcjonariuszy Służby Kontrwywiadu Wojskowego oraz Służby Wywiadu Wojskowego” oraz o innych działaniach wykraczających poza sprawy obronności państwa i bezpieczeństwa Sił Zbrojnych Rzeczypospolitej Polskiej, <http://web.archive.org/web/20080423121452/http:/www.raport.gov.pl:80/Raport_calosc.html>, dostęp: 14 września 2018.

[20] U. Pytkowska-Jakimczyk, Kto zabezpiecza komputery kontrwywiadu wojskowego przed podsłuchem elektromagnetycznym, Kompromatrp.pl, 3 stycznia 2017, <http://kompromatrp.pl/kto-zabezpiecza-komputery-kontrwywiadu-wojskowego-przed-podsluchem-elektromagnetycznym/2017/01/03/>.

[21] K. Daszkiewicz, dz. cyt., s. 401–403.

[22] Tamże, s.72.

[23] Tamże, 180 i n.

[24] Tamże, s. 393.

[25] Dane osoby z katalogu funkcjonariuszy aparatu bezpieczeństwa, Biuletyn Informacji Publicznej Instytutu Pamięci Narodowej. Komisja Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu, <https://katalog.bip.ipn.gov.pl/informacje/30100>, dostęp: 14 września 2018.

[26] Charakterystyka archiwalna podserii (Departament IV), Inwentarz Archiwalny IPN, <https://inwentarz.ipn.gov.pl/archivalCollection?id_a=2033&id_pz=9808&id_s=10366&id_ps=17871>, dostęp: 14 września 2018.

[27] K. Daszkiewicz, dz. cyt., s. 46, 242.

[28] K. Daszkiewicz, dz. cyt., s. 42.

[29] T. Fredro-Boniecki, dz. cyt., s. 149.

[30] J. Jakimczyk, Bezpieka Urbana, „Wprost” (wydanie internetowe), 23 maja 2004, <https://www.wprost.pl/tygodnik/60271/Bezpieka-Urbana.html>.

[31] Grzegorz Przemyk – śmiertelnie pobity maturzysta, Polskie Radio, 14 maja 2018,

<https://www.polskieradio.pl/39/156/Artykul/841291,Grzegorz-Przemyk-smiertelnie-pobity-maturzysta>, Mija 35 lat od śmierci Grzegorza Przemyka, Radio Szczecin, 14 maja 2018, <http://radioszczecin.pl/6,371380,mija-35-lat-od-smierci-grzegorza-przemyka&s=1&si=1&sp=1>.

[32] Dane osoby z katalogu funkcjonariuszy aparatu bezpieczeństwa, Biuletyn Informacji Publicznej Instytutu Pamięci Narodowej. Komisja Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu, <https://katalog.bip.ipn.gov.pl/informacje/26714?katalog=5>, dostęp: 14 września 2018.

[33] A. Friszke, Sprawa jedenastu, dz. cyt., s. 95.

[34] Tamże.

[35] J. Jakimczyk, dz. cyt.

[36]Zabójstwo ks. Popiełuszki przeciwko Jaruzelskiemu”, Polskie Radio, 22 lipca 2017, <https://www.polskieradio.pl/5/3/Artykul/406118,Zabojstwo-ks-Popieluszki-przeciwko-Jaruzelskiemu>.

[37] J. Jakimczyk, dz. cyt.

[38] A. Friszke, Rewolucja Solidarności 1980–1981, Kraków 2014, s. 929.

[39] Ł. Kurtz – P. Gasztold, Historyk: Jaruzelski był pod presją wprowadzając stan wojenny, Polskie Radio, 16 stycznia 2018, <https://www.polskieradio.pl/130/5561/Artykul/1993737,Historyk-Jaruzelski-byl-pod-presja-wprowadzajac-stan-wojenny>.

[40] M. Dzierżanowski, A. Blinkiewicz, W służbie Moskwy, „Wprost” (wydanie internetowe), 17 lipca 2005, <https://www.wprost.pl/78497/W-sluzbie-Moskwy>.

[41] Dane osoby z katalogu funkcjonariuszy aparatu bezpieczeństwa, Biuletyn Informacji Publicznej Instytutu Pamięci Narodowej. Komisja Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu, <https://katalog.bip.ipn.gov.pl/informacje/1156?katalog=5>, dostęp: 14 września 2018.

[42] M. Dzierżanowski, A. Blinkiewicz, W służbie Moskwy, dz. cyt.

[43] P. Piotrowski (red.), Aparat bezpieczeństwa w Polsce. Kadra kierownicza, tom 3, 1975–1990, Warszawa 2008, s. 11, <https://wolna-polska.pl/wp-content/uploads/2014/02/Mowi_Aparat_Bezpieki_IPN_Kadrar_75_90_tom_III.pdf >, dostęp: 14 września 2018.

[44] Milewski za śmiercią Popiełuszki!, „Wprost” (wydanie internetowe), 5 października 2004, <https://www.wprost.pl/kraj/68537/Milewski-za-smiercia-Popieluszki-aktl.html>.

[45] Towarzystwo Przyjaciół Lipska, Miejsko-Gminny Ośrodek Kultury w Lipsku, <http://www.kulturalipsk.pl/towarzystwo-przyjaciol-lipska>, dostęp: 14 września 2018.

[46] J. Dargiewicz, Kiedy umiera miasto…, „Kurier Poranny” (wydanie internetowe), 8 marca 2007, <https://poranny.pl/kiedy-umiera-miasto/ar/5068346>.

[47] Krzysztof Piesiewicz, Michał Komar, Skandalu nie będzie, Warszawa 2013, s. 219.

[48] Wpisy do Krajowego Rejestru Sądowego, Internetowy Monitor Sądowy i Gospodarczy, <https://www.imsig.pl/pozycja/2005/66/KRS/32513,ALLOVITA_SP%C3%93%C5%81KA_Z_OGRANICZON%C4%84_ODPOWIEDZIALNO%C5%9ACI%C4%84>, dostęp: 14 września 2018.

[49] Wyrok w sprawie afery podsłuchowej: Marek Falenta skazany na 2,5 roku więzienia, Onet, 29 grudnia 2016, <https://wiadomosci.onet.pl/kraj/wyrok-w-sprawie-afery-podsluchowej-marek-falenta-skazany-na-25-roku-wiezienia/hqbftm7>.

[50] A. Ścios, Kto stał za tą hipotezą?, „RODAKPress – Magazyn Internetowy”, <https://www.rodaknet.com/rp_scios_39.htm>, dostęp: 14 września 2018.

[51] T. Forró, Ruský fantóm, jeho slovenskí špióni a ich poľský šéf, „Denník N”, 24 marca 2016, <https://dennikn.sk/416360/rusky-fantom-slovenski-spioni-polsky-sef/>.

[52] T. Forró, Mali agenci, „Polityka” (wydanie internetowe), 4 kwietnia 2017, <https://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/kraj/1700148,3,jak-ludzie-macierewicza-rozbili-polski-kontrwywiad.read>.

[53] M. Kurek (opr.), Pełnomocnik MON zaprzecza: „Aleksander Ścios” to nie ja, Wirtualna Polska, 18 kwietnia 2017, <https://wiadomosci.wp.pl/pelnomocnik-mon-zaprzecza-aleksander-scios-to-nie-ja-6113513936406657a>.

[54] B. Misiewicz, Powołanie nowego pełnomocnika i dyrektora CEK NATO, mon.gov.pl, 30 grudnia 2015, <http://mon.gov.pl/aktualnosci/artykul/najnowsze/2015-12-30-powolanie-nowego-pelnomocnika-i-dyrektora-cek-nato/>.

[55] Mariusz Marasek dyrektorem Centrum Eksperckiego Kontrwywiadu NATO, Radio Maryja, 31 grudnia 2015, <http://www.radiomaryja.pl/informacje/mariusz-marasek-dyrektorem-centrum-eksperckiego-kontrwywiadu-nato/>.

[56] W. Sumliński, Lobotomia 3.0. Trzydzieści lat holokaustu prawdy o jego śmierci, Warszawa 2014. Zob. też: W. Sumliński, M. Majeran, Ł. Kurtz, Zbrodnia państwowa. Kto naprawdę zabił księdza Jerzego Popiełuszkę – dziennikarskie śledztwo „Wprost” i telewizji Polsat, „Wprost” nr 42, 2005.

[57] E. Medina, Designing Freedom, Regulating a Nation: Socialist Cybernetics in Allende’s Chile, [w:] „Journal of Latin American Studies”, nr 38/3, 2006, Cambridge.

[58] A. Gielewska, M. Dzierżanowski, dz. cyt., s. 128 i n.

[59] Lem, Stanisław, „Ilustrowany Tygodnik Polski”, <http://ilustrowanytygodnikpolski.blogspot.com/2014/03/lem-stanisaw.html>, dostęp: 14 września 2018; T. Lem, Ojciec, „Tygodnik Powszechny” (wydanie internetowe), 27 marca 2007, <https://www.tygodnikpowszechny.pl/ojciec-139409>.

[60] IPN BU 0604/1277, t. 1.

 

Informacje o autorze

Pisarz, publicysta i dziennikarz śledczy. Laureat Nagrody Wolności Prasy 2017 przyznawanej przez światową organizację Reporterzy Bez Granic, Nagrody Wolności i Przyszłości Mediów 2018 przyznawanej przez lipską Fundację Mediów, Nagrody Bestsellery Empiku 2017 i Nagrody Mediatory 2017. Autor 21 książek, w tym bestsellerów "Macierewicz i jego tajemnice" (250 tys. egz.), "Macierewicz. Jak to się stało" oraz "Morawiecki i jego tajemnice". Ukończył językoznawstwo na Uniwersytecie Mediolańskim. Współpracował m.in. z "Polityką", RMF FM, Krytyką Polityczną, "Gazetą Wyborczą" i włoskim dziennikiem "La Stampa". Jest stałym współpracownikiem TOK FM. Mieszka w Warszawie. Należy do Kościoła Ewangelicko-Reformowanego.