Tak. Zamach był, ale nie na lotnisku w Smoleńsku, w hangarze lub w innych wariantach głoszonych przez zwolenników teorii spiskowych. Nastąpił później i nie dotyczył prezydenckiego Tupolewa, a naszej polityki. Grzegorz Rzeczkowski z „Polityki” w książce Katastrofa posmoleńska. Kto rozbił Polskę prześledził drogę smoleńskiego mitu od naturalnej potrzeby wyjaśnienia tragedii po użyteczne narzędzie politycznych manipulatorów. Rezultat tego śledztwa jest równie fascynujący co przygnębiający.

Ireneusz Majdański

 

Na łamach portalu Arbinfo często apelujemy do czytelników i czytelniczek do sięgania po drobne, z pozoru nieistotne informacje, po archiwalne czasopisma, po zapomniane książki, jak również do własnej pamięci. Uznany reporter „Polityki” po raz drugi udowodnił, że ważne rzeczy dzieją się często poza warszawskimi salonami, a tematy na pierwszą stronę rodzą się tam, gdzie większość dziennikarzy nie sięga. Te drobne wydarzenia, marginalne aktywności często łączą się i dają napęd „wielkiej” krajowej i międzynarodowej polityce.

Książkę Rzeczkowskiego czyta się jak reportaż, a momentami wręcz jak rasowy thriller polityczny. Ale w większości jest to analiza faktów i wypowiedzi, rekonstrukcja wydarzeń, kwerenda po dokumentach i zakamarkach internetu.

Na czym polegał posmoleński zamach? Mówiąc w skrócie, był to atak na zbiorową świadomość Polek i Polaków. Było to przeobrażenie polskiej polityki z walki (dobrze pojętych) interesów poszczególnych grup społecznych i programów politycznych w postromantyczny teatr, w którym zamiast o podatkach i akcyzach debatuje się o narodowym duchu, ofierze, domniemanych zdradach oraz militarnych gadżetach rodem ze szpiegowskiego filmu kategorii B.

Wszyscy pamiętamy warszawską „walkę o krzyż” przed pałacem prezydenckim. Cudzysłów zamierzony, bo polska historia zna dramatyczne wydarzenia z okresu PRL, gdy w Nowej Hucie i innych miastach ludzie walczyli o swobodę wyznaniową narażając się na poważne represje. A to, co działo się na Krakowskim Przedmieściu, mimo szczerego zaangażowania części uczestników, było wyreżyserowanym ekscesem, który służył grupom nacjonalistycznych radykałów. Przy pomocy tego ekscesu stworzyli oni dla siebie polityczną trybunę i podgrzali społeczne emocje. Część z organizatorów zrobiła w ten sposób polityczne i medialne kariery, część wypłynęła znów w ramach działań proputinowskiej (!) prawicy. Do tej drugiej grupy zalicza się choćby Eugeniusz Sendecki, tajemniczy wideobloger, który wraz z groteskową grupką barwnych postaci pojawia się wszędzie tam, gdzie można zrobić zamieszanie. To mężczyźni rozmiłowani w historycznych lub stylizowanych na historyczne mundurach (czasem rosyjskich) i retoryce łączącej patos z knajackim językiem. Funkcjonują na marginesie ruchu nacjonalistycznego. Nie traktują ich poważnie nawet ideowi pobratymcy. A mimo to okazuje się, że sam Sendecki ma za sobą urzędniczą i polityczną przeszłość, zaś jego kanał wideo – całkiem sporą popularność. Jego grupka zdaje się nie mieć typowo politycznych ambicji. Wystarczają im błazeńskie happeningi w przestrzeni publicznej, które – tak jak kryzys pod krzyżem – podgrzewają temperaturę opinii publicznej. Sendecki i jego koledzy stanowią rozsadnik antyzachodniej ideologii. Ich niedorzeczne opinie i oryginalne koncepty (od zacieśniania więzów z putinowską Rosją po zmianę hymnu Polski) podlegają „politycznemu praniu” i w końcu trafiają do mainstreamowej polityki. Tak było choćby z kłopotliwą sprawą żydowskiego mienia bezspadkowego.

Prawo i Sprawiedliwość, partia zmarłego tragicznie prezydenta Lecha Kaczyńskiego i jego brata Jarosława, dziś najbardziej wpływowego polskiego polityka, z początku zachowywała dystans wobec wydarzeń „pod krzyżem”  i kiełkujących teorii o zamachu. Użyła ich dopiero po przegranych wyborach prezydenckich w 2010 r. Wtedy na czoło propagatorów teorii zamachowych wysunął się dobrze znany czytelnikom Arbinfo Antoni Macierewicz, który skupił wokół siebie grono postaci mogących poszczycić się tytułami naukowymi, ale niekoniecznie eksperckimi kompetencjami i akademicką kindersztubą. Warto wspomnieć choćby o Marku Chodakiewiczu, polonusie, który z równą werwą głosi ekscentryczne poglądy znajdujące poklask u najbardziej radykalnego elektoratu, co przepełnione pornograficznymi fantazjami tyrady na temat gejów. Ale prawdziwą grozą wieje, gdy Rzeczkowski opisuje włączenie do „smoleńskich dochodzeń” Andrieja Iłłarionowa, byłego ekonomicznego doradcy Władimira Putina (!). Histeryczna działalność Iłłarionowa podczas ukraińskiego Majdanu sprawiła, że Rosjanin został uznany przez opinię publiczną Ukrainy za kremlowskiego prowokatora.

Rzeczkowskiemu udało się też dokopać do archiwalnych „zamachowych” stron internetowych, zbadać ich osadzenie na zagranicznych serwerach i manipulacyjny sposób działania. Szeroko (jako bodaj pierwszy polski dziennikarz) opisał waszyngtoński Institute of World Politics, To uczelnia, która w akademickim świecie amerykańskim nie pełni istotnej roli (na pewno nie pełniła jej do czasów prezydentury Trumpa). Jednak władze PiS próbują uwiarygodniać się za pomocą Institute of World Politics budując legendę o swych rzekomych “wpływach” w salonach Waszyngtonu. Grzegorz Rzeczkowski rozmawiał z osobami będącymi bliskimi współpracownikami Jarosława Kaczyńskiego, byłymi urzędnikami i oficerami. Udowodnił i udokumentował to, w jaki sposób katastrofa smoleńska – zamiast zjednoczyć społeczeństwo ponad podziałami wokół budowy mocnego i odpowiedzialnego państwa – stała się narzędziem jego destrukcji i atomizacji.

Podsumowując zalety pracy Grzegorza Rzeczkowskiego i jej walory czytelnicze, należy też zwrócić uwagę na zbieżność jego ustaleń z książkami autorów wydawanych przez Arbitror. Nawiązania do tekstów Tomasza Piątka czy Jana Śpiewaka to nie tylko źródło satysfakcji dla autorów i czytelników, którym medialny mainstream apriorycznie odmawia racji. To także dowód na sukces wydawnictwa i portalu. Ich działalność ma sens, o ile z plonów pracy korzystają inni dziennikarze i eksperci, o ile ustalenia Śpiewaka czy Piątka wchodzą do szerszej dyskusji i są poddawane rzetelnej, krytycznej analizie. Grzegorz Rzeczkowski nie tylko z tych ustaleń skorzystał, ale też obudował je dodatkowymi kontekstami, przeniósł na inne sieci kontaktów, zależności i powiązań.

Katastrofa posmoleńska wyjaśnia wiele. Nie daje gotowej odpowiedzi na pytanie, którym żyje spora część czytelników: na ile prorosyjskie gesty obecnej władzy i jej toksyczna zależność od Kremla są świadomą, cyniczną polityką PiS, a na ile efektem nieodpowiedzialności i rozmaitych uwikłań. Takiej odpowiedzi Rzeczkowski nie udziela, co jest dowodem jego odpowiedzialności i profesjonalizmu. Bo trzeba pamiętać, że za działaniami obecnej władzy nie musi stać komiksowo dosłowna zdrada, opita rosyjską wódką i przegryziona kawiorem. Kremlowi wystarczy, że w Polsce „dużo się dzieje” i panuje chaos, a Nowogrodzkiej, że trwa przy władzy, bez względu na koszty i ryzyka. Rosyjskiej mocarstwowej polityce smoleńska tragedia bardzo się przydała. Katastrofa posmoleńska pomaga zrozumieć do czego i jak jej użyto.

Ireneusz Majdański

 

Grzegorz Rzeczkowski

Katastrofa posmoleńska. Kto rozbił Polskę

Wydawnictwo Tarcza, 2020

stron 359