Wydawnictwo Arbitror sprawia kłopoty. I to niemal wszystkim. Tym u władzy i tym w opozycji. Tym, co czytają i tym, co czytać nie chcą. Mnie też – dlatego moja próba podsumowania dotychczasowej działalności wydawnictwa i portalu Arbinfo ma charakter osobistych rozrachunków, a nie obiektywnej analizy. Postanowiłem wypowiedzieć się publicznie zamiast pisać maila na adres redakcji. Bo mam powody przypuszczać, że nie jestem odosobniony w poczuciu zakłopotania – pisze publicysta Jan Bińczycki.

Nakładem Arbitrora ukazało się czternaście książek. Powstał portal internetowy Arbinfo.pl i vlog „Uczył Marcin Marcina” (dostępny pod adresem https://www.youtube.com/channel/UCdyx39cxEiNjmEXN7I_4rTA).
Autorki i autorzy stanowią trzon redakcji internetowego Halo.Radio i wzięli udział w co najmniej kilkudziesięciu spotkaniach z czytelnikami.
Niebawem środowisko skupione wokół tych inicjatyw poszerzy się o grupy czytelniczo–aktywistyczne działające w ramach Klubów Arbitror.

Czy można milczeć usilnie?

Jak wyglądałaby Polska, bez tych tytułów i działań?
Prawdopodobnie gorzej niż dziś.
Być może nienękany publikacjami Tomasza Piątka Antoni Macierewicz nie odjechałby na polityczny boczny tor, a funkcjonariusze prawicowych mediów braliby pieniądze za nic. Dziś muszą pomstować na Piątka lub usilnie przemilczać jego publikacje. A to ciężka, fizycznie męcząca praca, bo od uporczywego zaciskania szczęki mogą rozboleć zęby…
Może ta powściągliwość wejdzie im w nawyk. Gorzej, że postanowili się do nich przyłączyć także dziennikarze oraz publicyści liberalni, na co dzień krytyczni i niezależni.
A mówiąc poważniej: tam, gdzie zawodzą media, Polki i Polacy biorą odpowiedzialność w swoje ręce. W pierwszej kadencji rządów Prawa i Sprawiedliwości dokonało się masowe upolitycznienie Polek i Polaków, wedle najlepszego znaczenia tego pojęcia. Czyli: zamiast pomstować w domowym zaciszu, rodacy wylegli na ulice, zaczęli dyskutować w czasie spotkań autorskich i paneli dyskusyjnych, sięgnęli po lektury pozwalające lepiej odnajdywać się w meandrach rzeczywistości politycznej.
Arbitror to jeden z głównych dostawców takich inspiracji. Cały jego katalog wydawniczy to tytuły dotyczące spraw aktualnych i silnie związane z bieżącymi wydarzeniami. Dotyczy to zarówno książek historyczno–reporterskich Tomasza Piątka, esejów Magdaleny Baran, jak i militarnej (para)powieści Marka Meissnera.
To jedno z niewielu polskich wydawnictw, które zajmują się wyłącznie tekstami przyległymi do rzeczywistości, nie okraszając oferty żadnymi tytułami służącymi rozrywce lub przyjemnościom estetycznym. To najgorsza polityka wydawnicza, z jaką się dotąd spotkałem. Ale jakimś cudem okazała się skuteczna.
Bez książek Arbitrora, bez śledztw Grzegorza Rzeczkowskiego czy Tomasza Piątka, bez ważnej choć zupełnie niszowej pracy Piotra Maciążka Stawka większa niż gaz, bylibyśmy skazani na coraz bardziej odklejone od rzeczywistości diagnozy „dyżurnych autorytetów” z medialnego mainstreamu. Jak również – na kiepskiej jakości żarty o fizyczności i domniemanych ekscesach erotycznych pisowskiej wierchuszki powtarzane przez część „ludu kodowskiego”.
Wspomniałem o medialnym przemilczaniu książek Piątka, Rzeczkowskiego czy Jakuba Dymka. To jedna z niewielu spraw, które łączą krajowy komentariat niezależnie od usytuowania w politycznym spektrum. W innych przypadkach taka solidarność ponad podziałami budziłaby nadzieję. W tym – tylko zaniepokojenie.
Jeśli książki z Arbitrora mają minimalną choćby wartość merytoryczną, to trzeba o nich dyskutować. Jeśli nie, to należy wytknąć błędy, obnażyć mielizny warsztatowe lub zaślepienie ideologiczne.
Czego można się dowiedzieć z tych książek?
Na pierwszym planie są kulisy głośnych afer i tajemniczych karier polityczno–biznesowych. Dziwne i potencjalnie niebezpieczne powiązania, hipokryzja polskich elit, brak spójności w działaniu instytucji, niedostatek przejrzystości w życiu publicznym.
Na drugim i kolejnych: radykalne, choć uzasadnione obrazoburstwo. Fakty i hipotezy przedstawiane przez Arbitrorowych autorów niweczą wszystkie znane narracje o współczesnej Polsce. Liberalną: bo wolny rynek i formalna, fasadowa demokracja okazały się słabymi fundamentami państwowości. Prawicowo–narodową: bo czołowe postaci prawicy okazują się w najlepszym wypadku hipokrytami, w najgorszym ludźmi pracującymi na szkodę Polski. Jak również lewicową, bo okazuje się, że brak zrównoważonego rozwoju i solidarności społecznej, to niejedyne mankamenty III RP. Polsce zagraża nie tylko marginalizacja, trwanie w pozycji półperyferyjnej, czy tożsamościowe rozmycie. Grozi nam utrata niepodległości i spektakularny upadek, których sygnałami ostrzegawczymi są wszystkie wymienione problemy.

Elity z przypadku

Polska jest w niebezpieczeństwie. I to niezależnie od tego czy rządzi autokratyczne Prawo i Sprawiedliwość, czy kompradorska Platforma Obywatelska. System polityczny III RP jest niestabilny, podatny na wpływy lobbystów i agentur. Zaś krajowa klasa polityczna to nie grupa profesjonalnych technokratów, lecz zbieranina nieodpowiedzialnych partaczy, których na eksponowane stanowiska pchnęły zrządzenia losu i sprzyjający moment historyczny.
Rządzą nami „elity z przypadku”, nieodpowiedzialni politykierzy i oligarchowie, których łatwo przekupić. A odpowiedzialne za bezpieczeństwo państwa służby w kluczowych sprawach okazują się podejrzanie nieskuteczne i opieszałe.
Do takich wniosków prowadzi choćby lektura książki Grzegorza Rzeczkowskiego Obcym Alfabetem. Jak ludzie Kremla i PiS zagrali podsłuchami.
Otóż wystarczy otworzyć w Warszawie ekskluzywną restaurację, zaprosić tam grono decydentów oraz poumieszczać tu i ówdzie sprzęt nagrywający – aby tanim kosztem sprowadzić na scenę polityczną wielkie zamieszanie, skompromitować nie tylko kluczowych ministrów (bo tak naprawdę mniejsza o nich), ale cały aparat państwowy.
Organizatorzy afery taśmowej za jednym zamachem osiągnęli kilka celów. Przede wszystkim, upokorzyli i zmarginalizowali nasz kraj. O ile wcześniej Polska miała w Europie niezbyt chwalebny status ubogiego krewnego o sporych ambicjach, to dziś stała się czymś w rodzaju wioskowego głupka.
Niewolni od podobnych kłopotów sąsiedzi radzą sobie znacznie lepiej. Węgierska autokracja dobrze prosperuje. Protesty w Czechach nie są objawem strukturalnej słabości, lecz szansą na przeprowadzenie niezbędnych korekt. Miejsce ambitnego kuzyna w europejskiej rodzinie „skradła” nam Rumunia – kraj, który w unijne struktury wchodził z o wiele słabszą pozycją i ze znacznie większymi obciążeniami.
Polska jest słaba. Agenci wpływu działają w niej niemal się nie kryjąc. Nie muszą się wysilać. Żeby rozstawiać figury na politycznej szachownicy wystarczy kilka ośmiorniczek i dyktafon.
Nie lepiej wygląda rzeczywistość w książkach Tomasza Piątka, Piotra Maciążka, Jana Śpiewaka i Mariusza Kowalewskiego.

Nie święci garnki lepią

Wszystkie wydawnicze osiągnięcia i skuteczne alarmy nie przekreślają oczywiście mankamentów Arbitrora. Ich lista jest pewnie równie długa co zestawienie zalet. Drażni przede wszystkim retoryka, sposób komunikacji z odbiorczyniami i odbiorcami. Denerwują clickbaitowe nagłówki, toporność niektórych tekstów, irytuje patos apeli do czytelników. Stosując tego rodzaju chwyty można zyskać oddanych zwolenników, ale przy okazji traci się na powadze. Najlepszy przykład stanowią popularne na Facebooku nagrania, w których Tomasz Piątek posługuje się fotografiami opisywanych osób jak kukiełkami. Mówi o sprawach najwyższej wagi, a jednocześnie sięga po groteskowe środki. Przypomina w tym internetowych komentatorów z okolic skrajnej prawicy w internecie zwanych szurią lub szurami.
A jednocześnie ten „szuroidalny” nurt jego wystąpień sąsiaduje z powagą i niekiedy – z patosem. W ocenie mojej i innych osób, z którymi porównywałem odczucia, to fatalne zestawienie. Komunikacyjnie nieskuteczne, niespójne, dające argumenty przeciwnikom i odstraszające potencjalnie zainteresowanych. Piątek bywa monotematyczny. A zarazem błyskotliwy, o czym przekonałem się prowadząc jego spotkania autorskie i przygotowując wywiad przed premierą pierwszej książki o Macierewiczu. Ma rozległą wiedzę, zdolność do frapującego i oryginalnego przedstawiania aktualnych problemów w szerokim historycznym kontekście oraz publicystyczną zręczność. Kiedy rozmawiam o pracy Piątka ze znajomymi z mediów lub aktywistkami i aktywistami politycznymi, wątpliwości częściej wzbudza forma niż treść przekazu autora. To paradoks, bo właśnie ogrom suchych danych stanowi to, co w kontakcie z tekstami środowiska skupionego wokół Arbitrora najbardziej przytłacza.
Tu przechodzimy do drugiego poważnego problem. Środowisko Wydawnictwa Arbitror jest zdecydowanie zbyt małe, by jego działalność mogła stworzyć nową dominującą medialną narrację.
W krajach o bardziej rozwiniętej kulturze demokratycznej, oprócz Piątka i Celińskiego oraz grona działających na wpół wolontariacko osób w Arbitrorze pracowałby jeszcze cały sztab ludzi. Specjalistki od analizy danych, archiwiści, prawnicy, historycy, dziennikarki i reporterzy.
Niestety, Polsce daleko do takich standardów. Dlatego Arbitror działa w osamotnieniu. Dobrze znam to zjawisko ze środowisk radykalnej lewicy. To niebezpieczna sytuacja, samonapędzająca się spirala samomarginalizacji. A w przypadku Arbitrora bywa jeszcze trudniej. Ogrom i złożoność pracy sprawia, że kolejne śledztwa obarczone są ryzykiem popełnienia błędów lub użycia nieodpowiednich skrótów myślowych.
Arbitrorowi brakuje też dyplomacji. Kiedy kolejne redakcje unikają rozmów lub przemilczają nowe książki, Piątek chętnie im to wypomina. Trudno się pogodzić z protekcjonalnym traktowaniem. Ale to nie niechęć ze strony wielkich mediów stanowi podstawowy kłopot. Gorzej, kiedy swoje desinteressement zgłaszają inni poszukiwacze prawdy, badacze niszowych wątków w krajowej i międzynarodowej polityce. Tak jak Marcin Rey, który wyraził się krytycznie na temat publikacji Piątka – mimo braku publicznej wymiany argumentów, która tłumaczyłaby publiczności taki rozbrat dwóch ludzi wykonujących podobną misję.
Łatwo mnożyć przykłady wpadek i niedoskonałości w działalności Arbitrora. Od braku parytetu pomiędzy autorkami i autorami (redakcja zapewnia, że stara się to naprawić), po kwestie czysto estetyczne. Ale to wtórne wobec zasadniczej sprawy.
Piątek, Celiński i współpracujące z nimi grono odważnych osób stworzyło zalążek nowych, prawdziwie niezależnych mediów i przypomniało medialnemu mainstreamowi o jego podstawowych zadaniach.

Koniec Polski szlacheckiej!

Lektura książek i artykułów z Arbitrora oraz kilku innych podejmujących aktualne tematy inicjatyw wydawniczych prowadzi do niewesołych wniosków i skojarzeń.
Obecny stan państwa i podzielonego społeczeństwa kojarzy mi się z końcówką I Rzeczpospolitej, z patologiami „Polski szlacheckiej”.
Wtedy też partykularne interesy, asekurantyzm, prymitywna siła, niezasłużone przywileje, wąskie horyzonty i uprzedzenia kładły się cieniem na sprawy kraju.
Wszyscy znamy te patologie – i ich rezultaty! – z lekcji historii.
Jeśli Polska ma zachować niepodległość, uniknąć powrotu do statusu „państwa sezonowego” i przestać pełnić rolę ofiary łupionej raz z Zachodu, to znów (częściej) ze Wschodu – to należy zerwać z fatalnymi nawykami i uprawiać demokratyczną aktywność bez względu na trudności lub brak zachęt ze strony elit.
Musimy oddolnie się upodmiotowić – politycznie, społecznie i kulturowo. Demokracja nie jest ustrojem, który gwarantuje prawa obywatelskie i bezpieczeństwo. To raczej klimat, w którym można legalnie i swobodnie o nie walczyć. To otoczenie, w którym łatwiej jest wspierać słabszych i dyskutować o wartościach. Demokracja wymaga tolerancji, otwartości, solidarności i minimum wzajemnego zaufania, a przede wszystkim – aktywności, swoistej gotowości bojowej.
Arbitror nie załatwi nam demokracji ani nie uwolni od zagrożeń. Daje za to zestaw informacji do indywidualnego przemyślenia i weryfikacji oraz dyskusji we własnym otoczeniu.
Aktyw Prawa i Sprawiedliwości zrozumiał, czym jest oddolna aktywność obywatelska na długo przed swoimi oponentami ze sfer liberalnych lub lewicowych.
Oprócz opisywanej przez Rzeczkowskiego gry podsłuchami, oprócz buty i wpadek poprzedników, właśnie to grało na korzyść PiS. Działacze tego ugrupowania zapewnili sobie zwycięstwo rozwijając mechanizmy społeczeństwa obywatelskiego. Jaki z tego wniosek? Skoro niszczyciele demokracji chętnie korzystają z jej potencjału, to jej obrońcy powinni to robić w dwójnasób!
Nie mam recepty na odrodzenie Polski. Wiem tylko, że warto inwestować w te środowiska, które mają znaczący potencjał. Zachęcam do zakładania klubów Arbitrora, lektury i krytycznej dyskusji nad tekstami wydawnictwa i portalu Arbinfo.
Taka aktywność nie przynosi bezpośrednich korzyści, ale pozwala dowiedzieć się wielu frapujących rzeczy, poznać najodważniejszych polskich dziennikarzy oraz uniknąć zakłopotania. Zarówno dziś, jak i w przyszłości. Bo w przyszłości może się okazać, że rację mieli właśnie ci, którzy sprawiali kłopoty. A nie ci, którzy woleli „chować głowę w piasek”.

Jan Bińczycki