Sprawa na pozór wydaje się prosta. Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej (TSUE) otworzył drogę do unieważniania frankowych umów kredytowych. Co oznacza unieważnienie takiej umowy? Bank ma oddać frankowiczowi wszystko, co przez lata od niego dostawał. Frankowicz ma oddać bankowi tylko pierwotną kwotę kredytu, bez narosłych odsetek. Czyżby zmagania frankowych kredytobiorców zostały uwieńczone sukcesem? Niestety, nie. Rząd PiS zafundował im bolesną dogrywkę.Bankowcy nieraz zapowiadali, że w razie unieważnienia kredytów frankowych poszukają innej drogi, aby uzyskać wieloletnie odsetki. Te deklaracje przeważnie lekceważono jako puste groźby. Jednak rząd Prawa i Sprawiedliwości nadał im mocy. Zrobił to celowo, przemyślnie i po cichu.

Argumentacja bankowców wyglądała następująco:

– frankowicz przez lata posiadał gotówkę banku w postaci kredytu;

– bank nie mógł wówczas tą gotówką obracać;

– niezależnie więc od wyroku unieważniającego umowę kredytową, bank mógłby zażądać wyrównania utraconych możliwych korzyści z obracania gotówką za cały okres korzystania z kredytu…

Byłaby to więc – znowu! – jakaś forma odsetek. Jednak mało kto się tym przejmował, ponieważ roszczenia banków wobec kredytobiorców przedawniają się po 3 latach. A w sprawach frankowych chodzi często o sprawy znacznie dawniejsze.

Mówiąc dokładnie, unieważnienie umowy sprawia, że termin przedawnienia związanych z nią roszczeń liczy się od momentu jej zawarcia. Zatem wszyscy frankowicze, którzy wzięli kredyt przed 2016 r., mogliby dziś odetchnąć z ulgą. Mogliby – gdyby nie to, że PiS wprowadził furtkę dla banków i ich żądań. Ta furtka udaje maleńką furteczkę, jednak ma wymiar sporej bramy.

O czym mowa? Furtkę-bramę stanowi „Ustawa z dnia 13 kwietnia 2018 r. o zmianie ustawy – Kodeks cywilny oraz niektórych innych ustaw” (Dziennik Ustaw 2018, pozycja 1104). Dlaczego? Dlatego, że ustawa ta wprowadza przepisy, które przewrotnie zmieniają prawo. Przede wszystkim, dodaje do kodeksowego artykułu 117 jeszcze jeden krótki przepis oznaczony jako artykuł 1171. Mała jedynka u góry po siódemce zdaje się sugerować, że chodzi o dopisek, drobną notę…

Tymczasem pod pozorem drobnej zmiany PiS wprowadził zmianę ogromną. Albowiem w artykule 1171 czytamy, że: „…sąd może, po rozważeniu interesów stron, nie uwzględnić upływu przedawnienia roszczenia przysługującego przeciwko konsumentowi”.

Znaczy to, że sąd może… nie uwzględnić przedawnienia w przypadku roszczeń firmy wobec konsumenta, np. kredytobiorcy!

To rewolucja w polskim prawie. Dotąd przedawnienie było „niewzruszalne” – raz stwierdzone, stawało się ostateczne i nieodwracalne. Przedawniają się nawet przestępstwa i zbrodnie w opisane w kodeksie karnym.

Taka rewolucja może być bardzo bolesna dla frankowiczów. Teraz banki mogą ich pozywać o procent od gotówki, którą frankowicze dostali w postaci kredytu. Banki mają prawo występować z takimi pozwami niezależnie od przedawnienia całej sprawy. Sąd nie musi odrzucać przedawnionych bankowych roszczeń jako nieaktualnych. Może je uznać za aktualne i godne rozpatrzenia.

W jakich konkretnych sytuacjach sąd ma prawo wdrażać tę rewolucję? Właściwie… we wszystkich, w których chodzi o roszczenia firmy względem konsumenta. Co prawda, artykuł 1171 zastrzega, że sędzia może nie uwzględnić przedawnienia „w wyjątkowych wypadkach”. Pozwala jednak nie uwzględniać go zawsze, gdy „wymagają tego względy słuszności”.

Czym są „względy słuszności”? Prawnicy się o to spierają. W tym przypadku ogólnikowość sformułowania wręcz razi. Przy szerszej interpretacji „względami słuszności” da się nazwać wszystko.

Przy okazji trudno nie zadać jeszcze jednego pytania – pytania, na które PiS powinien nam odpowiedzieć. Jakie to względy słuszności sprawiły, że unieważnienie przedawnienia dotyczy tylko roszczeń firmy wobec konsumenta, nie odwrotnie?

Najwyraźniej PiS-owski ustawodawca sprzyja bardziej biznesowi niż człowiekowi.

Zmiany wprowadzone do kodeksu cywilnego w 2018 r. powszechnie chwalono jako przyjazne dla konsumentów. Dlaczego? Najwyraźniej nikt dotąd nie zauważył pułapki, którą stanowi artykuł 1171.

To poniekąd zrozumiałe, ponieważ obudowano go sympatyczniej wyglądającymi dodatkami.

Na przykład, dzięki zmianom z 2018 r. przedawnienie zachodzi automatycznie. Dotąd przedawnienie stwierdzano z inicjatywy osoby pozwanej. Najpierw ona musiała wystąpić z zarzutem przedawnienia – i dopiero wtedy sąd musiał ten zarzut uznać. Teraz sąd sam z siebie ma obowiązek sprawdzić, czy sprawa się nie przedawniła. Co więcej, termin przedawnienia niektórych roszczeń przyspieszono z 10 lat do 6…

Ale co to obchodzi kredytobiorcę? W jego przypadku roszczenia się przedawniają już po 3 latach.

Niestety, sytuacja kredytobiorców się pogorszyła zamiast polepszyć. Choć przedawnienie zachodzi teraz automatycznie, to można je cofnąć arbitralnie. Zatem zgodnie z widzimisię sądu.

Dodajmy, że w ten sposób sędzia zostaje wystawiony na pokusę korupcji. A nie ulega wątpliwości, że bank ma znacznie większą możliwość presji na sędziego niż frankowicz. Dlatego artykuł 1171 wygląda jak hojny prezent PiS dla bankierów.

Prezent dla bankierów – i policzek dla frankowiczów, z których wielu głosowało na partię Jarosława Kaczyńskiego. Na partię, która krzyczała o ich krzywdzie podczas kampanii wyborczej w 2015 r.


Wzięcie kredytu jak ludobójstwo?

Frankowicze mogą wzruszyć ramionami i powiedzieć: „No dobrze, ale przecież prawo nie działa wstecz. Ta zmiana powinna dotyczyć roszczeń, które powstały po lipcu 2018 r. (czyli po wejściu w życie zmian w kodeksie cywilnym)”.

Jednak PiS i w tym przypadku otworzył furtkę dla banków. W tekście ustawy z 2018 r. o zmianie kodeksu cywilnego znajduje się artykuł 5.

Czytamy w nim, co następuje: „Do roszczeń powstałych przed dniem wejścia w życie niniejszej ustawy i w tym dniu jeszcze nieprzedawnionych stosuje się od dnia wejścia w życie niniejszej ustawy przepisy ustawy zmienianej w art. 1, w brzmieniu nadanym niniejszą ustawą”.

Do roszczeń powstałych przed zmianą przepisów stosuje się przepisy zgodnie z tą zmianą… A dokładnie, z artykułem 1. On zaś wprowadza do kodeksu groźny artykuł 1171, który pozwala sędziemu unieważnić przedawnienie!

Wyobraźmy sobie umowę z sierpnia 2015 r., która w lipcu 2018 r. jeszcze się nie przedawniła (gdyż nie minęły jeszcze 3 lata). Okazuje się, że bank może wrócić z tą umową do sądu w 2019 r., jak również w 2020, 2030, czy 2050 r.!

Zgodnie z brzmieniem artykułów 1, 5 i 1171, sąd nawet za sto lat może uznać, że sprawa z 2015 r. nie jest przedawniona…   

Co więcej, w art. 5 ust. 4 czytamy też, że „Roszczenia przedawnione przysługujące przeciwko konsumentowi, co do których do dnia wejścia w życie niniejszej ustawy nie podniesiono zarzutu przedawnienia, podlegają z tym dniem skutkom przedawnienia określonym w ustawie zmienianej w art. 1, w brzmieniu nadanym niniejszą ustawą”.

To znaczy, że stare, przedawnione roszczenia sprzed 5, 10, 15 czy 100 lat mogą zostać potraktowane zgodnie z artykułem 1171.

Mówiąc prościej – te roszczenia mogą zostać uznane za aktualne i ważne mimo oczywistej dezaktualizacji.

Ustawodawca uroczyście ogłasza, że pretensje banków „podlegają skutkom przedawnienia”, a drobnym druczkiem dodaje: „może nie być żadnego przedawnienia”.

Złamano tutaj zasadę, że prawo nie działa wstecz. Zasadę, którą pomija się tylko w przypadku zbrodni najcięższych, np. ludobójstwa.

Trzeba podkreślić, że również w tym przypadku ostrze ustawy uderza w kredytobiorcę, nie w bank. Przytoczony wyżej fragment artykułu 5 zaczyna się do słów: „Roszczenia przedawnione przysługujące przeciwko konsumentowi…”.

Intencja ustawodawcy, choć ukryta w kruczkach i „drobnych druczkach”, jest ewidentna. Chodzi o to, żeby firma przy pomocy sądu mogła wisieć człowiekowi nad głową – wiecznie.

Poprosiliśmy o opinię specjalistów z warszawskiej kancelarii adwokackiej Lach Janas Biernat, która ma wieloletnie doświadczenie w sprawach frankowych. Mecenas Dawid Biernat powiedział nam, co następuje:

– Poprzez wprowadzenie artykułu 1171 do kodeksu cywilnego, ustawa z 13 kwietnia 2018 r. wypacza sens przedawnienia. Dotychczas przedawnienie było pewnego rodzaju „gilotyną prawniczą”. Uzasadnione podniesienie zarzutu przedawnienia powodowało zakończenie dyskusji na temat możliwości dochodzenia roszczenia. Było to bardzo ważne z punktu widzenia pewności obrotu handlowego. Każdy uczestnik obrotu musi wiedzieć, że roszczenia przeciwnika w przypadku jego wieloletniej bierności ulegają przedawnieniu, co klaruje sytuację prawną. W tej kwestii istniały jedynie nieliczne wyjątki wynikające ze stosunków rodzinnych, spadkowych. Na przykład, w sprawach o zachowek Sąd Najwyższy zwracał uwagę, że w pewnych przypadkach podniesienie zarzutu przedawnienia byłoby nadużyciem prawa. W żaden sposób jednak nie przystaje to do tego, co czytamy w nowo dodanym art. 1171 kodeksu cywilnego.
Po pierwsze, artykuł ten wprowadza moim zdaniem nieuzasadnione i sprzeczne z Konstytucją RP uprzywilejowanie tylko jednej kategorii podmiotów – przedsiębiorców kosztem konsumentów. Mowa tam bowiem wyłącznie o roszczeniach przeciwko konsumentom.
Po drugie przepis ten nie zakłada żadnego ostatecznego cenzusu czasowego. W tym stanie rzeczy mechanizm kwestionowania przedawnienia nie ma żadnych ograniczeń. Nawet po 100 latach sąd również może się posłużyć art. 1171 kodeksu cywilnego i mechanizmem w nim opisanym. Oczywiście znów dotyczy to wyłącznie roszczeń przeciwko konsumentom.
Po trzecie przepisy wprowadzające nowelizację (to jest art. 5 ust. 4 cytowanej wyżej ustawy) łamią zasadę niedziałania prawa wstecz. Gdy mowa o roszczeniach, które były już przedawnione w dniu wejścia w życie ustawy z 2018 r., to mamy dwie sytuacje. Z jednej strony mamy osoby, które podniosły zarzut przedawnienia przed dniem wejścia w życie ustawy. Z drugiej strony mamy osoby, które owego zarzutu nie podniosły. Te osoby, które podniosły zarzut przedawnienia, korzystają ze starych przepisów (mówiących, że przedawnienie nastąpiło i nie ma co do tego faktu żadnej dyskusji). Te, które zarzutu przedawnienia nie podniosły – wpadają w nowy reżim prawny. Wpadają w spór, czy zgodnie z art. 1171 kodeksu cywilnego przedawnienie nastąpiło czy też nie.
Rodzi się pytanie, ile osób wiedziało o tym, że zarzut przedawnienia trzeba podnieść do dnia 9 lipca 2018 r., bo potem może być za późno? Obawiam się, że niewiele.
Przedawnienie to pewność obrotu. Jakiś czas temu spotkaliśmy się z ciekawym przypadkiem: różne podmioty skupowały przedawnione wierzytelności i masowo je egzekwowały – najczęściej poprzez e-sąd w Lublinie. Prawo tego nie zabraniało. Dochodziło jednak do wielu bardzo przykrych przypadków, kiedy to ktoś nie umiał fachowo ponieść przedawnienia, wskutek czego stykał się z problemem egzekucji przedawnionych należności. Cóż, przy obecnym kształcie prawa jest jeszcze ciekawiej. Nawet podniesienie zarzutu przedawnienia niewiele da.


Kolejna afera Piebiaka i Ziobry – czy Morawieckiego?

Jeśli chodzi o aspekt polityczny sprawy, to uwagę zwraca osoba twórcy i promotora wyżej opisanych zmian w kodeksie.

Albowiem zmiany te referował przed Sejmem ówczesny wiceminister sprawiedliwości, Łukasz Piebiak. Ten sam Piebiak, którego znamy ze słynnej afery hejterskiej (to on koordynował internetowe ataki na sędziów, którzy krytykowali rządowe reformy).

Łukasz Piebiak znany jest również z tego, że przedstawiał sprawę kredytów frankowych przed Trybunałem Sprawiedliwości Unii Europejskiej.

Przy tej okazji media się martwiły, że Piebiak, który sam jest frankowiczem, mógłby zostać uznany za stronniczego na korzyść kredytobiorców. A to miało osłabiać ich pozycję w oczach sędziów TSUE…

Jednak zmiany w kodeksie przeforsowane przez byłego wiceministra dowodzą, że Piebiak nie jest tak przyjazny frankowiczom, jak się zdawało. Być może, PiS specjalnie „wypuszczał przecieki” o rzekomej stronniczości Łukasza Piebiaka, żeby pogrążyć kredytobiorców również przed europejskim trybunałem.

Odnotujmy, że Piebiak zawdzięcza fotel wiceministra swemu zwierzchnikowi, ministrowi sprawiedliwości Zbigniewowi Ziobrze. Jednak wprowadzając zmiany do kodeksu zadziałał bardziej jak człowiek premiera Mateusza Morawieckiego.

Powszechnie wiadomo, że Mateusz Morawiecki jest związany z lobby bankowym. Zanim trafił do rządu PiS, był prezesem wielkiego banku BZ WBK. Bank ten zarabiał miliony na kredytach frankowych, teraz musi się procesować z frankowiczami.

Po aferze hejterskiej ludzie Ziobry skarżyli się w prywatnych rozmowach, że „Piebiak to kukułcze jajo podrzucone im przez wrogów”.

Czyżby minister sprawiedliwości nie wiedział nic o tym, co wyprawia jego zastępca? To bardzo mało prawdopodobne. Jednak wprowadzanie zmian korzystnych dla banków może znaczyć, że Piebiak działa w porozumieniu z premierem Morawieckim. A liczne źródła donoszą o nieprzyjaźni między Morawieckim a Ziobrą. Można więc przypuścić, że skargi ziobrowców na „podrzuconego Piebiaka” zawierają ziarno prawdy. Rzecz jasna, to nie rozgrzesza Zbigniewa Ziobry. Nawet jeśli Piebiak był kukułczym jajem Morawieckiego u Ziobry, to minister ponosi polityczną odpowiedzialność za swego wiceministra.

Czy jakieś inne poszlaki świadczą o bliskości Piebiaka z Morawieckim?

Za jedną z takich poszlak można uznać to, co widać na Facebookowym profilu byłego wiceministra.

Od 2014 r. Piebiak zamieszcza tam antyukraińską propagandę. Można to skojarzyć z wystąpieniami premiera Morawieckiego, który nieraz wypowiadał się niekorzystnie o Ukraińcach i Ukrainie. Przede wszystkim jednak publikacje zamieszczane przez Piebiaka przypominają antyukraińskie treści, które lansuje podopieczny Mateusza Morawieckiego, Michał Dworczyk (obecnie szef kancelarii premiera, wcześniej współzałożyciel fundacji Wolność i Demokracja sponsorowanej przez bank Morawieckiego).

Brak tu miejsca, aby rozwinąć ten wątek. Analiza powiązań Piebiaka mogłaby się okazać interesująca z politycznego punktu widzenia. Jednak frankowicze zmierzą się teraz z innymi, bardziej dojmującymi problemami.

Czy staną się przez to łatwym łupem dla kolejnych partii, które obiecają im wybawienie?

Na pewno mogą stać się znowu łatwym łupem dla banków.

Tomasz Piątek

Publikacje:

„Morawiecki i jego tajemnice”, Warszawa 2019

Linki: